środa, 21 grudnia 2011

Miłość u chłopa...

Nie pamiętam gdzie przeczytałam, ale sam tekst utkwił mi w pamięci:
Miłość u chłopa trwa dwa lata.
Potem jest jak jogurt po dacie ważności:
zjeść się da,
ale nie ma gwarancji, że nie zaszkodzi.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Uff nie chcą odejść...

Oczywiście moją walkę musiałam dodatkowo odchorować, bo jakby mogło być inaczej. Jednak jedna poważna sprawa odpadła mi przynajmniej na jakiś czas. Odzyskałam wewnętrzny spokój, chociaż pozostałych problemów mi nie ubyło. Cudowne uczucie spokoju, napawam się nim póki mogę. I właściwie to dopiero od wczoraj mogę myśleć o świętach. Trochę późno, ale tak się w tym roku dziwnie poskładało... Najgorsze jest to, że dzisiaj znowu bardzo źle się czuję. Jakby jakiś nawrót. Oboje z Miśkiem nie możemy dojść do siebie. On dzisiaj musiał się stawić w szkole, ale nie jest jeszcze w dobrej kondycji. A ja... dzisiaj fatalnie, ale cóż... każde zdenerwowanie i stres odbijają się w naszym organizmie jak lustrze. Z tym, że ja mam już na prawdę dosyć choróbsk i wszelkich tabletek...

piątek, 16 grudnia 2011

wtorek, 13 grudnia 2011

Dwa zdechlaczki.

Dowlokłam się wczoraj do lekarza, który potwierdził ciąg dalszy mojego stanu chorobowego. Przyznaję, że jest lepiej, bo nawet głos odzyskałam i nie muszę się z Miśkiem komunikować sygnałami komórkowymi ;-) Przyznaję, że ciekawie to wyglądało.
Przypuszczam, że w pracy nie skaczą z radości z faktu, że mnie nie ma... a ja mam oczywiście wyrzuty sumienia, że się pochorowałam. Chociaż dokładnie przyglądając się sprawie to decydenci z mojej firmy także mieli w tym nie mały udział.
Od niedzieli rozłożył się Misiek, także wczoraj popołudniu sunęłam z nim do drugiego lekarza. Oskrzela ma czyste, ale ma taki kaszel, że go dusi, a wszystko od krtani. No to se tak we dwójkę chorujemy, bo w duecie podobno raźniej ;-)
Nie mogę powiedzieć, że z domu robi się szpital, bo obserwując zachowanie kociaków, to cieszą się doskonałą kondycją zdrowotną. I to jest optymistyczne na dzisiaj ;-)

niedziela, 11 grudnia 2011

Stanu chorobowego ciąg dalszy.

Niby jest lepiej, ale do końca nie jestem przekonana czy lekarka dobrała mi właściwy antybiotyk. Jakoś nie bardzo odczuwam jego działanie. Poza tym do jutra mam zwolnienie i mam się stawić do kontroli i ewentualnie przedłużyć zażywanie antybiotyku, ale... no właśnie. Już dzisiaj rano skończył się mój antybiotyk... A przerywać podobno nie należy.
Poza tym chyba ponownie zaczyna Miśka rozkładać. Nie podoba mi się jego kaszel, a mi też w stanie chorobowym nie uśmiecha mi się sterczenie w kolejach w przychodniach wypełnionych po brzegi chorymi...
Czy ja na prawdę nie zasługuję na odrobinę spokoju!

piątek, 9 grudnia 2011

Znowu tak samo...

Smutno mi dzisiaj jakoś... Może to przez choróbska, które mnie dopadły w swoje szpon... Może przez nadmiar trudnych spraw na głowie i bezsilność w ich rozwiązaniu... A może to zbliżające się święta... i znowu to samo... A raczej takie same święta lub bardzo podobne do siebie od wielu lat, podczas których do głosu dobija się samotność. Wiem, że nie powinnam narzekać według teorii, że inni mają się znacznie gorzej, ale to jest jednak silniejsze ode mnie...

czwartek, 8 grudnia 2011

Niszczarka bez zasilania ;-)

Jest lepiej, ale noce nie należą do przyjemności. Kaszel nie daje mi spać, chociaż dzień także nieźle mi uatrakcyjnia... Jestem za słaba aby cokolwiek zrobić w domu, a roboty od groma. Jak to w domu i to jeszcze przed świętami. I wpadłam na genialny pomysł... chyba tylko po to, aby uspokoić wyrzuty sumienia... Zabrałam się za porządki z różnymi odkładanymi dotychczas z braku czasu dokumentami, papierami i im pochodnymi. I wiecie co? Niezła ze mnie niszczarka i to bez dodatkowego zasilania ;-) Jednak aby uporać się z tą górą, którą w końcu dzisiaj ruszyłam moje L-4 jest stanowczo za krótkie ;-))) Najważniejsze, że pierwszy krok wykonany!

środa, 7 grudnia 2011

No i rozłożyło mnie na dobre...

Oczywiście w poniedziałek i we wtorek byłam w pracy. Musiałam. Przede wszystkim ze względu na mikołajkowe paczki. Nie chciałam aby dzieciaki były zawiedzione. Wszystko zaczęło się od piątkowego przeziębienia, w weekend do towarzystwa pojawiło się zapalenie zatok. W poniedziałek, jakby było mało, doszło zapalenie krtani. Zaczęłam zmieniać i tracić głos. We wtorek resztkami sił dowlekłam się do firmy aby sfinalizować paczkową akcję tracąc prawie całkowicie głos. Udało się. Ogarnęłam biurko i opuściłam firmę przed końcem dniówki. Dowlekłam się do lekarza i... wszystko musi przecież chodzić parami, a trójka była jakoś odosobniona, to mam do kompletu zapalenie oskrzeli. Mam też antybiotyk i L-4. I ledwo żyję.

niedziela, 4 grudnia 2011

No i dopadło mnie...

Trzecie podejście i tym razem najmocniejsze uderzenie... Bronię się, walczę, ale efekty raczej marne... Już dwa razy przechodziłam stany chorobowe i tym razem powinnam ten wyleżeć w łóżku i w pieleszach domowych, ale nie ma takiej opcji. Muszę jutro iść do pracy. Niech to... nie będę się wyrażać. Dwa dni na kurację, to stosunkowo za mało... Wiem, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale potrzebuję tej pracy, bez względu jaka ona nie jest daje jakiś tam stały dochód... Co ja się tu będę rozpisywać, sami wiecie jak jest.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Lawina awarii.

Ubiegły rok należał do tych trudnych, nawet bardzo trudnych. Obfitował w choroby, pogotowia i dwie poważne operacje Miśka. Było ciężko,ale jakoś sobie poradziłam. Misiek też. Dałam radę.
Od dwóch lat urlopy spędzam w sądach i prokuraturach walcząc o alimenty. Jak dotychczas z marnym skutkiem, bo bez efektów. Ale o tym innym razem.
Obecny rok pod względem zdrowotnym bez porównania lepiej i to jest akcent optymistyczny, i chyba jedyny. Ale za to prawie wszystko się sypie i pada. Ja też powoli ;-(
Nie pamiętam w swoim życiu takiego okresu, w którym tak ogromna ilość rzeczy przestawała funkcjonować. Mam wrażenie, że prawie wszystko odmawia posłuszeństwa lub szwankuje. Wiem, że już niewiele zostało do końca roku, ale sprawnych rzeczy też już niewiele zostało ;-), a do końca roku mają jeszcze szansę... lepiej nie kończyć...
Strach się bać, co jeszcze może się zdarzyć...
Pozytywne myślenie nie pomaga, niestety.

niedziela, 27 listopada 2011

Był i... i go nie ma... może wróci...

Od ubiegłego tygodnia mam utrudniony dostęp do świata internetowego, gdyż siadł mój laptopik. Siadł, nie raczej padł na dobre i nie wiadomo czy reanimacja mu pomoże (opisałam to w domku z duszą).
Człowiek jednak bardzo się przyzwyczaja do wynalazków techniki ułatwiających codzienne życie. Ojjj brakuje mi go, brakuje. Próbuję sobie jakoś bez niego poradzić, ale nie jest to takie łatwe. Przywiązałam się do niego i już!

piątek, 25 listopada 2011

Szczęście w miłości.

Szczęście w miłości jest wtedy,
kiedy nic się nie dzieje, nic się nie musi dziać,
kiedy nie chce się, aby się cośkolwiek działo,
i kiedy najbłahsze codzienne zdarzenia wydają się szczęściem,
bo się je przeżywa we dwoje.
                            
                                                             Jan Lechoń

poniedziałek, 21 listopada 2011

Jest lepiej, znacznie lepiej.

Nowy dzień, nowe spojrzenie i jest lepiej. Dużo lepiej niż wczoraj, chociaż właściwie nic się szczególnego nie wydarzyło, nie nastąpiła żadna rewolucja życiowa... Może moje spojrzenie na otaczający mnie świat zmieniło swój kąt padania. Ciekawe czy ten stan tylko chwilowy, czy zostanie ze mną na troszkę dłużej...

Słucham "Hazardzisty" i... mam bardzo mieszane uczucia...

niedziela, 20 listopada 2011

Takie dni też bywają...

Słońce za oknem, muzyka ta sama co wczoraj... a dzisiaj jest mi smutno i w sercu żal.
Czasami, w takie dni jak dzisiaj mam wrażenie, że chyba swoje życie przegrałam. Wiem, nie powinnam tak myśleć, bo jednak można znaleźć jakieś pozytywy w moim minionym czasie, ale... Znowu to "ale". Ale odnoszę wrażenie, że moje życie toczy się gdzieś obok mojego właściwego nurtu. Toczy się gdzieś na poboczu, w koleinach i nie mogę wejść na właściwą drogę.  Jakaś niewidzialna blokada od wielu lat broni mi do niej dostępu, a ja tracę siły na zburzenie jej lecz bez efektu. Co raz bardziej zaczyna brakować mi sił...
Ogarnia mnie co raz bardziej bezsilność i zniechęcenie. Dobija mnie trud codzienny i praktycznie walka o każdy dzień. Moja twarz posmutniała... oczy straciły dawny blask, kąciki ust częściej opadają niż unoszą się... A podobno pogodną i energiczną dziewczyną jestem... Nie, byłam to właściwsze słowo.
Zawieszenie... zawieszenie... Gdzie szukać tego impulsu pozwalającego patrzeć inaczej na otaczający nas świat...
Gdzie go szukać...

sobota, 19 listopada 2011

Cudowne poranki.

Uwielbiam te poranki w wolny dzień. Nigdzie nie muszę się spieszyć, nigdzie gonić chociaż przede mną i tak multum spraw do załatwienia i zrobienia. Ale w taki dzień sama wyznaczam sobie tempo, sama wyznaczam kolejność spraw do załatwienia i to jest piękne. Wiem, że nie zawsze tak jest, tym bardziej doceniam takie właśnie dni, a szczególnie poranki. Spokojnie mogę napić się kawy i zebrać myśli po meczącym tygodniu, a w tle towarzyszy mi spokojna muzyka. W takich chwilach każda pogoda za oknem jest tą dobrą, bo mi jest dobrze, to i świat na chwilę staje się tylko dobry, bez wad i niedoskonałości. Dzisiaj też jest ten dzień ;-)

wtorek, 15 listopada 2011

Lodówka zamiast pokoju ;-(

Próbuję myśleć pozytywnie i zachować optymizm, jednak nie zawsze jest to dla mnie wykonalne. Tym bardziej, gdy rzeczywistość dba o równowagę "w przyrodzie" i nawet nie próbuje ze mną współpracować. Staram się, ale jakoś mi to nie wychodzi...
Na prawdę trudno jest zachować optymizm, gdy rano ciężko wstać z łóżka, bo człowiek chętnie by sobie jeszcze trochę pospał. W tym momencie moje pozytywne myślenie jeszcze troszeczkę działa. Znacznie trudniej jest zachować optymizm, kiedy trzeba wyjść z domu i otulić się zimnym powietrzem na dworze, aby często nieogrzewanymi autobusami dojechać do pracy. A całkiem już ręce opadają i pozytywne myślenie wyparowuje jak kamfora, gdy otwieram drzwi do pokoju mojego biura... Mam wrażenie, że otwieram drzwi lodówki. Nie, raczej drzwi zamrażalnika. Aby przekroczyć próg nabieram odwagi i... marzę o lecie.
Człowiekowi nawet nie przejdzie myśl aby zdjąć kurtkę, bo zaraz "trzęsawki" dostaje... W prawdzie mam grzejnik, a raczej "grzejniczek" w pracy, ale jego działalność jest odczuwalna dopiero po jakiś trzech godzinach, ale i tak nie jest w stanie nagrzać pomieszczenia do przyzwoitej temperatury...
Szkoda gadać, a raczej pisać...
A prawdziwej zimy przecież jeszcze nie ma...

niedziela, 13 listopada 2011

Trudne decyzje ze wsparciem ;-)

W myśl poprzedniego postu zabrałam się wczoraj za dalsze porządki. Przeglądałam, oglądałam, przekładałam i selekcjonowałam. To zostaje, to do przekazania, to wyrzucenia. Z tym wyrzucaniem idzie mi najtrudniej, niestety. Ale mam uwolnić trochę przestrzeni życiowej, to trzeba podejmować trudne decyzje ;-) Aby te trudne stały się łatwiejszymi, w pewnym momencie sięgnęłam po starą francuską Brendy i tak we dwie próbowałyśmy wzajemnie się przekonać, że sporo rzeczy jest mi jednak niepotrzebnych ;-) Nie było łatwo, ale przyznaję, jakiś tam konsensus osiągnęłyśmy, chociaż może nie aż tak satysfakcjonujący mnie jakbym chciała. Nic nie szkodzi... będzie drugie podejście, a może i nawet trzecie, do wyrzucania oczywiście ;-) ale chyba już bez jej doradztwa...

piątek, 11 listopada 2011

Tak naprawdę nic nie należy do nas.

- Kiedy noworodek przychodzi na świat, ma zaciśnięte piąstki, prawda? (...)
- Dlaczego? Bo niemowlę nie ma o niczym pojęcia i chce wszystko chwytać, mówiąc: "Cały świat należy do mnie".
- A stary człowiek, gdy umiera, ma otwarte dłonie. Czemu? Bo on już wie.
- Co wie? (...)
- Że niczego nie możemy ze sobą zabrać.

Mitch Albom "Miej trochę wiary".

wtorek, 8 listopada 2011

Wagary.

Miałam dzisiaj nasiadówkę w szkole u Miśka i poszłam... na "wagary" za namową dwóch matek. Nie, na wywiadówce oczywiści byłam, jakby mogło być inaczej. Ale później był spęd rodziców na sali gimnastyczne na jakąś pogadankę na temat zdrowia. Ulotki dostałyśmy i nawet usiadłyśmy już na krzesełkach, ale jeszcze przed rozpoczęciem... chyba pierwszy raz od czasów szkolnych urwałam się na "wagary". Nie, nie poszłyśmy balować jak za młodych lat, ale grzecznie wróciłyśmy każda na łono własnej rodziny...

niedziela, 6 listopada 2011

Oby nie dręczyła nas myśl... mogłem, powinienem.

Mężczyzna szuka pracy na farmie. Wręcza farmerowi opinię od poprzedniego chlebodawcy. A tam tylko jedno zdanie: " Śpi podczas burzy". Farmer rozpaczliwie potrzebuje parobka, więc zatrudnia mężczyznę.
Mija kilka tygodni i nagle w środku nocy przez dolinę przetacza się potężna burza. Farmer, wyrwany ze snu przez ulewę i wycie wiatru, wyskakuje z łóżka. Woła swojego nowego parobka, lecz ten śpi jak zabity.
Biegnie więc czym prędzej do obory. Ku swojemu zdziwieniu widzi, że zwierzęta są bezpieczne i mają co jeść. Wybiega na pole. Widzi snopki pszenicy owinięte brezentem, Pędzi do silosu. Drzwi są zaparte, a ziarno suche. I wtedy dopiero dociera do niego sens zdania: "Śpi podczas burzy".
(...) Jeżeli będziemy dbać o to, co w życiu ważne, jeżeli będziemy postępować zgodnie z zasadami (...) naszemu życiu nie będą towarzyszyć wyrzuty z powodu niedopełnionych obowiązków. Nasze słowa zawsze będą szczere. Nigdy nie będzie nas dręczyć myśl: "Mogłem, powinienem".

Mitch Albom "Miej trochę wiary".

sobota, 5 listopada 2011

No i wyszło ze mnie lenistwo.

Wolę określenie lenistwa niż zniechęcenia czy braku energii. Jakoś lepiej brzmi, tak jakby wybór należał do mnie. Dobra jestem, nie? Prze bębniłam dzisiaj prawie cały dzień, a plany miałam takie ogromne. No cóż, są osoby, które uważają, że co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro. I chyba dzisiaj tak się zachowywałam przez cały dzień, chociaż nie jestem zwolenniczką tejże zasady. Nie powiem, zdarza mi się czasami błogie nieróbstwo, ale nie wtedy, gdy mam sporo rzeczy do zrobienia.
Za to udało mi się dzisiaj trochę popracować nad blogiem. Próbuję go rozgryźć, ale łatwo nie idzie. Jest tyle różnych nieznanych dla mnie rzeczy, że jedynie pozostaje mi poznanie ich na zasadzie prób i błędów.
Dobrze, że przy tym wszystkim całego bloga nie skasowałam ;-)

poniedziałek, 31 października 2011

No to do dzieła.

Ciekawe co uda mi się dzisiaj zdziałać na niwie domowej...
Tak w ogóle to chciałabym doprowadzić to moje mieszkanko do ładu i stworzyć dla siebie i Miśka przyjazny azyl. Wiele pracy mnie czeka i sporo kasy trzeba by za inwestować. A tu kasy niet i sił jednak brakuje. No cóż człowiek nie jest co raz młodszy, niestety. Jednak poddawać się nie mam zamiaru, ale pomysłu jak to wszystko zrobić też mi brakuje. Zacznę od porządków. Porządków bieżących i tych zaległych, bo trochę ich się nazbierało. Najgorsze dla mnie, jak już pisałam, jest pozbywanie się rzeczy. Chyba w tej materii u mnie dominuje niezdecydowanie i brak odwagi. A może powodem jest brak kasy... bo coś może się jeszcze przydać.
No niby taka mądra to ja jestem, a z takim małym dylematem nie mogę sobie poradzić... No dobra, to dzisiaj spróbuję się z nim zmierzyć i zamierzam wygrać ;-)

niedziela, 30 października 2011

Chyba jestem "chomikiem".

Od dobrych kilku lat uczę się pozbywać ze swego otoczenia zbędnych rzeczy. Zbędnych, to pojecie względne, bo one nie są tak do końca zbędne, tylko często okresowo nieużywane. No i co z tego, jak i tak zajmują miejsce i ograniczają przestrzeń życiową. Ostatnio, podczas zmian mebli u Miśka przekonałam się jak doskonały ze mnie "chomik"... Obiecałam sobie, że już więcej tego nie powtórzę i... Misiek zabrał swoje rzeczy i poukładał w nowych meblach, a u mnie stoi kilka olbrzymich pakunków, które muszę przejrzeć i szczerze powiedziawszy, z którymi nie wiem co zrobić. Miejsca na nie nie ma, a i szkoda wyrzucić, bo a nuż się przydadzą, bo dobre...Niby sukcesywnie coś tam wyrzucam, czasami nawet jak mam natchnienie, to całkiem sympatycznie i szybko mi to idzie, ale... No właśnie zawsze pojawia się jakieś ale i dana rzecz jest cofana z drogi na śmietnik lub wydania z domu...

sobota, 29 października 2011

Weekend.

Groby umyte. Na cmentarzu było znacznie więcej niż przy puszczałam takich sprzątających jak ja. Nie czułam się odosobniona w pracach na ostatnią chwilę. Miałam jeszcze dzisiaj do końca uporać się z oknami, ale nic mi z tego nie wyszło i już nie wyjdzie. Nie chce mi się. Trudno... jest jeszcze poniedziałek. Odsapnęłam troszkę, pobuszowałam po necie i... zaczyna mnie nachodzić znowu Morfeusz ;-) Co się ostatnio dzieje. Aż takie mam niedobory snu??? Nie możliwe, ale się dzieje. Może to ta pogoda...Fajnie, że jest wydłużony weekend. Może uda mi się odpocząć i zregenerować siły. Może coś nadrobię w zaległościach domowych, ale to już na spokojnie. Stawiam na odpoczynek.

czwartek, 27 października 2011

Czego ja chcę???

Chyba muszę sobie szczerze odpowiedzieć na to pytanie. Niby wszystko jasne, bo przecież mam jakieś tam marzenia. Jedne wielkie i prawie nieosiągalne, drugie drobne, malutkie i takie całkiem przyziemne. Ale czego tak naprawdę chcę i czego brakuje mi do pełnego szczęścia? Niby faceta, o czym wcześniej pisałam, ale on nie załatwi dokumentnie sprawy, bo przecież nie od tego jest. No to więc czego? Chyba na początek jakieś stabilizacji. Pozbycia się nadmiaru spraw do załatwienia, do których tylko ja jestem, bo Misiek za młody niestety. Chyba chciałabym dogonić swój czas. Ciągle mam wrażenie, że zostaję w tyle. Ciągle coś mnie goni i pogania, a ja tak nie chcę. Moje starania zmiany istniejącego stanu póki co nie przynoszą oczekiwanych efektów. Nie wiem czy takie rzeczy to tak przychodzą z wiekiem??? Chyba jednak nie... To co się dzieje...

niedziela, 23 października 2011

Chyba nie jestem stworzona do życia w samotności.

Chyba od zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Jako nastolatka marzyłam nawet o założeniu rodzinnego domu dziecka. Niestety, jak życie pokazało, za partnera życiowego wybrałam niewłaściwego człowieka. Nawet nie wiedział chyba o moim marzeniu, bo okazało się, że nie dorósł do roli męża i ojca. Trudno, tak też w życiu bywa. Od wielu lat jestem sama. Radzę sobie z wychowaniem dziecka i trudną codziennością. Podobno nawet jestem niezła w te klocki. Potrafię żyć samotnie, ale czy chcę. Nie, nie chcę, bo chyba nie jestem stworzona do życia w samotności. Brakuje mi bliskości drugiego człowieka. I nie chodzi tylko o seks, ale to wszystko co wypełnia codzienność żyjąc we dwoje. Fajnie, że są znajomi i przyjaciele, ale brakuje mi tego drugiego człowieka, który dopełniłby mojego szczęście. Odczuwam jakąś pustkę, czegoś mi brakuje do pełni, pełni szczęścia. Wiem, że znalezienie faceta nie jest najmniejszym problemem, ale ja nie chcę bylejakości. Już to przerabiałam. Chciałabym aby było pięknie. Czym mam jeszcze szanse na udany związek...  Niby zawsze jest szansa, ale powoli zaczynam tracić nadzieję...

sobota, 22 października 2011

Może zwycięży jednak optymizm.

Bardzo miło rozpoczął się dla mnie dzisiejszy dzień. Wstałam wyspana w doskonałym nastroju pomimo ogromu prac do wykonania. Słoneczko świeciło za oknem dodając mi sił. Wypiłam kawkę, zjedliśmy pyszne śniadanko. Misiek poszedł z komputerem do kolejnej modernizacji. Puściłam w ruch pralkę i wychodząc z łazienki... przytrzasnęłam sobie palec na wysokości paznokcia. Ból ogromy... krwiak jeszcze większy... Zimna woda... rozcieranie... Ufff  Nie miałam wyjścia i zabrałam się troszkę za kuchnię zwracając baczną uwagę na chorego palucha. Wypiłam kolejną kawkę i postanowiłam poskładać suche pranie, bo pralka kończyła pranie. Podchodząc do drzwi ogarnęło mnie przerażenie... woda wydostawała się z łazienki przez próg... No tak Misiek... ostatnie jego ekscesy podczas kąpieli... wąż odprowadzający... a ja nie mam studzienki odpływowej w łazience... Nie pozostało mi nic innego jak wyłączyć pralkę i łopatką wybierać wodę... Misiek dalej siedział w sklepie komputerowym... Jak wrócił do domu, na dodatek z mało miłymi wiadomościami zastał mnie... w dosyć ciekawej sytuacji... Przyznaję, że jestem już trochę zniechęcona, ale staram się nie tracić optymizmu... Może reszta dnia będzie jednak obfitować w pozytywne wydarzenia...

piątek, 21 października 2011

Ćwiczenie czyni mistrza.

Dzisiaj już piątek i kolejny tydzień za mną. Czas tak szybko leci, że dobrze się nie obejrzę a będą Święta Bożego Narodzenia. To, że nadchodzą nie da się ukryć pod ogromem ozdóbek świątecznych, które bombardują nas już od jakiegoś czasu z każdej prawie strony. Ale nie o tym chciałam...
Założyłam tego bloga eksperymentalnie z nadzieją, że umieszczane tutaj posty nie będą nigdzie publikowane bez mojej zgody. Póki co jestem na etapie rozpoznawania możliwości jakie daje mi ten portal w blogowaniu. Niby na pierwszy rzut oka nic nie jest aż tak skomplikowane w obsłudze, ale... w praktyce jednak nie jest to takie łatwe jakby mogło się wydawać. Ja coś sobie ustalam, klikam i niby zapisuję... a w efekcie wychodzi zupełnie coś innego. Ręce mi opadają. Mam jednak nadzieję, że ćwiczenie czyni mistrza ;-)))

poniedziałek, 17 października 2011

Gdzie w tym wszystkim jest człowiek...

     Jeszcze zima się nie rozpoczęła, bo to dopiero pierwsze przymrozki, a ja zdążyłam już zmarznąć. Zmarznąć i to nie na dworze jakby się mogło wydawać, a w pracy. No cóż i tak bywa, ale perspektywą nadchodzącej zimy jestem przerażona. Dzisiaj wchodząc do pokoju powiało takim chłodem jakbym otworzyła lodówkę. Znacznie cieplej było na dworze. Mój pokój umieszczony jest na parterze bez podpiwniczenia i do pokoju nigdy nie zagląda słoneczko. Gdyby nawet popołudniami mogłoby rozjaśnić i troszeczkę ogrzać pokój, to niestety dostęp zasłania mu stojący na przeciwko budynek. No cóż i tak też bywa.
     Wynajmujemy pomieszczenia biurowe od jednej z firm przemysłowych. Niby sprawa normalna, jak na dzisiejsze czasy, ale... firma ta oszczędza. Oszczędza na ogrzewaniu... przez całą zimę. Dobrze przeczytaliście, przez całą zimę. Jedną już mam za sobą, to doskonale wiem o czym piszę. Do dyspozycji mam jedynie niewielki piecyk... szkoda gadać. Ubranie na cebulkę nie wiele pomaga, bo człowiek i tak cały zesztywniały jest z zimna. A możecie sobie wyobrazić jak ludzie pracują w nieogrzewanych  ogromnych halach produkcyjnych. Nie, nie możecie sobie tego wyobrazić, bo tego żadna wyobraźnia nie obejmuje. To trzeba zobaczyć, a najlepiej przeżyć, aby mieć o tym co piszę pojęcie. W tym roku miało być lepiej... ale nic się nie zmieniło. Nie wiem czy ludzie spokojnie wytrzymają  takie warunki pracy przez kolejną zimę.
     A co najciekawsze w tym wszystkim, że szefowstwo usadowione na wyższych kondygnacjach swoje pomieszczenia ma ogrzewane i rozjasniane przez słoneczko jak również możliwość ciągłego dogrzewania się piecykami. Nie wspomnę już o klimatyzacji, którą mają "pod ręką" w swoich pokojach...