piątek, 17 maja 2013

Luka w prawie i nikompetenti urzędnicy...czyli jak być nieubezpieczonym!


Od dłuższego czasu próbuję się dowiedzieć jak będzie wyglądało moje i syna ubezpieczenie zdrowotne, a konkretnie chodzi o korzystanie z opieki medycznej po skończonym moim świadczeniu ZUS-owskim. Haaa i odsyłana jestem od instytucji do instytucji, a każda uzyskana informacja wydaje się jak z kosmosu i to jeszcze każda z innej galaktyki. Ręce opadają, a ciśnienie rośnie.
Od dwóch tygodni zintensyfikowałam swoje poszukiwania detektywistyczne, bo inaczej nazwać tego nie mogę i... dzisiaj załatwiłam, nie, dla mnie to nie jest załatwienie sprawy, to jest jakaś paranoja!!!

Ale po kolei...
Z dniem 30 maja kończy się moje świadczenie ZUS-owskie, podczas którego, na podstawie odpowiednich dokumentów (nie będę pisała ile załatwiania) mogliśmy z synem korzystać z opieki medycznej, bo w chwili ustania mojego zatrudnienia syn był przeze mnie zgłoszony do tegoż ubezpieczenia zdrowotnego.
Ale co dalej? No właśnie... NFZ, ZUS, PUP, MOPS, jedna rundka, następna, następna i następna... nie koniecznie w tej samej kolejności, ale i tak bez konkretów. O przepraszam, jeden konkret i to bardzo mocny znalazłam... nie będziemy ubezpieczeni i korzystać z opieki medycznie nie będziemy mogli. Tylko prywatnie... zaaaajefajnie.
Chyba za mało rundek jeszcze zrobiłam, bo rozwiązania niii maaa!

No to, a piać od nowa! Wrrrr... I okazuje się, że teoretycznie są dwa wyjścia. Po pierwsze, mogę 31-go pierwszego podpisać umowę o pracę, co jest jednak mało realne. Po drugie mogę tego 31-go zarejestrować się w PUP-ie i to w drodze wyjątku i specjalnej sytuacji, bo to ostatni dzień roboczy miesiąca i PUP nie rejestruje bezrobotnych. W obu przypadkach muszę szczęśliwie dojechać, bo ubezpieczenie od 31-go od 00:00 już nas nie obejmuje, a i tak każda z instytucji ma 7 dni na złożenie zgłoszenia do ZUS-u do ubezpieczenia... Haaa i to ma być rozwiązanie. Trafia mnie, bo człowiek przez całe życie pracuje, a tu taki numer!!! Możemy się leczyć prywatnie. Cholera!!!
Dodam, że w tym roku 30 to Boże Ciało, a 1 i 2 to weekend!!!

Dalej ruszam od instytucji do instytucji... i znajduję jedno jedyne wyjście z sytuacji, które dla mnie jest paranoiczne.
Młody ma zasądzone alimenty i one mogą być podstawą, abym ja, jako opiekun prawny zgłosiła go do ubezpieczenia zdrowotnego. Co nie omieszkałam uczynić. A on teraz jako główny ubezpieczyciel może mnie zgłosić do ubezpieczenia jako członka rodziny. Tak też zrobiłam. Oczywiście, wszystkie dokumenty i tak ja podpisuję.
W związku, że chodzi o 31-go maja, to składkę, która jest wyższa procentowo od normalnej muszę zapłacić, upsss syn musi zapłacić za cały miesiąc. No i za czerwiec także będzie trzeba zapłacić, bo nie możemy ryzykować i zostać bez opieki medycznej...

Jestem wykończona, bo to tylko jedna ze spraw, którą załatwiłam i to z jakim trudem!

Nie rozumiem...
ani prawa, bo komu ono służy...
ani urzędników, którzy pobierają nie małą kasę za niewiedzę...
Nie rozumiem tego świata...


sobota, 11 maja 2013

Obelgi jak łachmany.


"Pewien człowiek zaczął publicznie lżyć Omara Khayyama:
- Jesteś bezbożnikiem! Pijakiem! Złodziejem!
W odpowiedzi Omar Khayyam tylko się uśmiechnął.

Obserwujący te scenę młody człowiek,
elegancko i modnie ubrany w jedwabne szaty zapytał Omara:
- Jak możesz znosić takie obelgi?
Czyżbyś pozostał obojętny na wyzwiska, którymi Cię obrzucono?
 Omar Khayyam ponownie się uśmiechnął
i zaprosił nieznajomego eleganta do swej piwniczki.

Tam, wśród zakurzonych staroci, stała skrzynia,
z której Omar wyjął brudne podziurawione łachmany
i rzucił młodzianowi:
- Masz, przymierz to - powiedział – Chyba będą pasować.


Młody człowiek wielce się zdenerwował:
-Po co mi dajesz te stare szmaty?
Przecież jestem przyzwoicie, schludnie ubrany!
Zwariowałeś?! – krzyknął odrzucając zniszczone ubrania.

- Sam zatem widzisz - powiedział Omar
- że nie chcesz przymierzać brudnych łachów.
Ja też nie chcę przymierzać brudnych słów,
które rzucił mi tamten człowiek…

Przejmować się obelgami
– to przymierzać łachmany, które Ci ktoś ciśnie..."



piątek, 10 maja 2013

Chwilowo powrócił duch walki.


Tabletki trochę złagodziły ból, to zebrałam siły do działania. A ciężko było, ale siedzenie z założonymi rękami nic nie da. Wybrałam się z duszą na ramieniu i laptopem do serwisu. Duszy też przydałby się serwis. Ale wracając do laptopa, to jest bardzo potrzebny nie tylko mi, bo byłabym uziemiona i bez szans w obecnej sytuacji, ale także i Młodemu, bo nawet prace domowe ma zadawane przez e-dziennik. Internet jest opłacany kosztem innych rzeczy, ale trzeba mieć przecież na czym z niego korzystać. W sumie okazało się, że z jednej strony nie jest najlepiej, ale z drugiej, że nie jest aż tak źle. Póki co, nie powinnam się aż tak martwić i mogę pracować na laptopie. A to co należałoby zrobić w nim może poczekać. Poczekać na kasę i na czas kiedy nie będzie mi aż tak potrzebny, aby oddać do serwisu. Odetchnęłam z ulgą, ale lekki niepokój mimo wszystko pozostał, czy będzie działać i jak długo...

Dzisiaj znowu odkryłam, a raczej uświadomiłam sobie, że ktoś chce mnie wykiwać i to nie żaden potencjalny pracodawca. Wykiwać... ha, pod pozorem udzielenia pomocy chce na mnie zarobić. Myślałam, że mnie trafi. Jak można wykorzystywać ludzi w trudnej sytuacji stwarzając pozory życzliwości, aby zrobić dobry interes. Nie rozumiem tego. Kolejny raz się zawiodłam. Prawdę powiedziawszy pomoc ta byłaby mi bardzo potrzebna, ale wykorzystywać więcej się już nie dam!!! Jakiś czas temu sobie to postanowiłam i tego będę się trzymać, choćby nie wiem co! Nie wiem także jak sama rozwiążę ten problem, czy sobie poradzę, nie wiem. Jedno wiem, że nikt nie będzie ani mnie, ani mojej sytuacji już nigdy wykorzystywać!!!


Kolejny dzień.


Znowu nie umiałam spać. Wstałam skoro świt z potwornym, rozrywającym bólem głowy i całym spiętym organizmem. Próbowałam wytrzymać ten ból. Niestety, przed chwilą zażyłam tabletki. Może pomogą... Żołądek wywraca mi się na drugą stronę i to nie tylko od tabletek. Wszystkiemu winny stres, problemy i ciągłe napięcie, nad którym nie udaje mi się zapanować. Wiem, że to do niczego dobrego nie prowadzi, ale to jest silniejsze ode mnie.

Haaa, przed chwilą znowu "dobijał się" do mnie niedoszły pracodawca "wizjoner" (jeden z wcześniejszych postów). Dobrze, że tylko telefonicznie. I bardzo dobrze, że w porę się zorientowałam i nie straciłam na niego, jak wielu innych, znacznie więcej czasu i energii oraz pieniędzy. Tak, bo byli i tacy, którzy w niego zainwestowali. Z takim inwestowaniem, to jestem baaardzo ostrożna, a poza tym, obecnie nie bardzo mam co inwestować.

Żeby było jeszcze "ciekawiej", to za oknem koszą trawę...


czwartek, 9 maja 2013

Jednak nie ogarniam.


Nie wiem czy to dzisiejsze odkrycie (opisane w poprzednim poście) było przysłowiową kroplą przelewającą czarę goryczy, bo rozwaliło mnie totalnie i nie mogę się poskładać do kupy. Staram się nad wszystkim panować, ale jakoś mi to nie wychodzi. Nie ogarniam tego wszystkiego. Stanowczo za dużo mam rzeczy na głowie. Poważnych problemów mi nie brakuje, a te "drobne" sypią się jak z rękawa...
Próby zapanowania dzisiaj nad własnym nastrojem zakończyły się fiaskiem. Nie umiem rozładować powstałego napięcia w organizmie. "Telepie" mną. A do tego wszystkiego po kolei leciało... problem z zamkiem u drzwi, piec nie utrzymuje odpowiedniej temperatury podgrzewanej wody, drukarka okazuje się bezużyteczna, a laptop szwankuje... Dobrze, że dzień się kończy...
Miałam nie narzekać, ale nic z tego... nie będę tego dusić w sobie. Nie umiem stwarzać pozorów. No nie umiem!!! Staram się, staram coś zmienić i nic nie wychodzi. Jestem tak wkurzona, podenerwowana, a siedzącej we mnie złości nie umiem rozładować. Nic nie pomaga. Nie wiem czy dzisiaj zasnę...


Nawiedzony pracodawca.


Ogłoszenie jak ogłoszenie. Nie wzbudzające podejrzeń. Krótkie, zwięzłe i swą formą wzbudzające zainteresowanie. Warto spróbować, czemu nie. Pracodawcą, a zarazem szefem firmy jest starszy mężczyzna z koncepcją rozwoju i poszerzenia zakresu działalności swojej firmy. Projekty, koncepcje, programy, kontakty obejmujące nie tylko rynek krajowy, ale i zagraniczny... facet ma gadane i wiedzę. Brzmi świetnie, ale "czegoś" mi w tym wszystkim brakuje. Niby nie ma się czego przyczepić, ale coś mi ciągle "nie gra". Coś czego nie umiem sprecyzować i nazwać... Ale jako osoba dociekliwa i asekurantka, próbowałam na różne sposoby dotrzeć do jakiś konkretnych informacji. I nic. Tak jakby firma nie istniała, przynajmniej w necie. W międzyczasie nasze spotkanie nie doszło do skutku z mojego powodu, więc pozostawaliśmy w kontakcie telefonicznym. Ale nie dawałam za wygrana i w końcu dzisiaj dotarłam do informacji, na widok których ręce mi najpierw opadły, a potem ogarnęła mnie wściekłość...

Firma istnieje i to od wielu lat. Ogłasza się cyklicznie i rekrutuje pracowników i specjalistów nawet za pośrednictwem Powiatowego Urzędu Pracy. Niby brzmi dobrze, ale jak się okazuje większość potencjalnych pracowników i specjalistów mogła się osobiście przekonać jak wygląda rzeczywistość. Dzięki Bogu miałam to darowane, bo nasze spotkanie przecież nie doszło do skutku, tak jakby wówczas coś mnie tknęło...

Firma ma swoją siedzibę w renomowanym miejscu, ale wynajmowane pomieszczenia przypominają składnicę makulatury (i to brudne) niż biuro. Żadnych konkretów, żadnych programów, żadnych kontaktów szef nie posiada poza samą wizją. Funduszy na realizację swojego genialnego pomysłu także nie ma. Sam utrzymuje się z emerytury i podobno z oszczędności. Rozmowy kwalifikacyjne i szkolenia (bo takowe też podobno prowadzi) polegają na jego monologu, z którego nic nie wynika poza omawianiem własnej wizji, w którą głęboko wierzy... Nie będę przytaczała wszystkiego, bo w głowie się to nie mieści. Najgorsze i bulwersujące jest to, że podobno urząd pracy doskonale zna sytuację i nie może nic zrobić. Bo pracodawca nie był karany...

"(...)Powiatowy urząd pracy może nie przyjąć oferty pracy, w szczególności jeżeli pracodawca w okresie 365 dni przed dniem zgłoszenia oferty pracy został ukarany lub skazany prawomocnym wyrokiem za naruszenie przepisów prawa pracy albo jest objęty postępowaniem dotyczącym naruszenia przepisów prawa pracy(...)."

Firma działa, urząd pracy wysyła stażystów (odmówić przyjęcia oferty bezrobotny, a zarejestrowany nie może), a opłacane jest to ze środków publicznych!!!


wtorek, 7 maja 2013

Zemsta czy głupota?


Wprawdzie każda zemsta na swój sposób jest głupotą, ale "pomysłowość" ludzka ciągle mnie szokuje.
Znajoma nie mając własnego lokum zmuszona jest jak wiele innych osób wynajmować mieszkanie. Umowa najmu jest rodzajem porozumienia między najemcą i wynajmującym, na którą zgodę wyrażają oby dwie strony. Niekoniecznie chętnie, ale jednak. W przypadku znajomej umowa obejmuje określone koszty najmu czyli stałe kwoty tzw. czynszu i odstępnego oraz zmienne wg zużycia mediów czyli gazu, energii i wody. Koszty centralnego ogrzewania wliczone są w kwotę czynszu.
Jednakże jednego roku znajoma zaoszczędziła na ogrzewaniu i liczyła na zwrot powstałej nadpłaty. Niestety, nadpłaty nie otrzymała. Nie wnikam jakie były tego powody, bo to wszystko przecież zależy od szczegółów zawartych w umowie między stronami. Faktem jest, że znajoma nadpłaty od właścicielki mieszkania nie otrzymała, co wprowadziło ją w stan wściekłości i wywołało niepowetowaną chęć zemsty. W nastroju złości wyczekiwała nadchodzącego sezonu grzewczego.  Gdy nadszedł zabrała się w końcu do działań odwetowych dając upust swoim emocjom. Regulatory ciepła na kaloryferach poustawiała na max-a i równocześnie pootwierała okna. Tychże już na max-a nie mogła już otworzyć, bo utrudniałyby jej codzienne życie. I tak znajoma przetrwała cały sezon. Sezon nie tylko grzewczy, ale w jej przypadku "sezon codziennej złośliwości".


poniedziałek, 6 maja 2013

Dosyć tego!

  



Nie wiem jak wy, ale ja postanowiłam przestać jęczeć i to nie z powodu poniedziałku. Postanowiłam przestać "jęczeć" przynajmniej dzisiaj. Postanowiłam, że dalej tak jak jest być już nie może. Władające mną emocje zamieniłam na konstruktywną i mobilizującą do działania złość. I udało się, przynajmniej dzisiaj. Nie był to wysiłek fizyczny lecz zmierzenie się z przeciwnościami, które wymagają nie siły mięśni lecz intensywnej pracy umysłu i emocji. Dlatego też jestem tak potwornie zmęczona i obolała, ale gdzieś tam w środku na swój sposób zadowolona.


sobota, 4 maja 2013

Hm, wyrodna matka ze mnie...


To co miałam napisać dzisiaj przesunie się troszkę w czasie, bo chcę poruszyć temat, który wrzuciła mi jedna z moich czytelniczek. Od kilku dni w swoisty dla siebie sposób próbuje mnie przekonać mailowo do jedynego według niej wyjścia z mojej sytuacji. W temacie tymże jakoś konsensusu znaleźć nie możemy, bo mamy skrajnie odmienne stanowiska.
W czym rzecz? Otóż, wspomniana czytelniczka uważa, iż jedynym wyjściem z mojej sytuacji jest wyjazd za granicę do pracy i pozostawienie małoletniego (prawne określenie osoby niepełnoletniej), a w przypadku Młodego to 15 lat... samego w domu. Uważa ona także, że stała opieka nie jest konieczna, bo piętnastolatek umie o siebie dobrze zadbać...

"(...)Zakładam, że Twój syn jest samodzielnym, mądrym i godnym zaufania chłopakiem i że wierzysz w niego,że da sobie radę.   Zakładam ,że nie jesteś toksyczną mamusią,  traktującą prawie dorosłego faceta jak nieporadne niemowlę.   Zakładam oczywiście, że piętnastolatek potrafi sam sobie ugotować, zrobić zakupy i umie obsłużyć pralkę. Prawda jakie to proste? Wiem, że zaraz powiesz, że to niemożliwe.   Ale dlaczego niemożliwe? Boisz się, że coś mu się stanie? Równie dobrze może się stać gdy będziesz w domu. (...) Może czas najwyższy pozwolić mu uwalniać się spod Twoich skrzydeł?    Matczyna miłość nie polega na byciu kwoką, która całe życie chowa pisklęta, a potem dorosłe kurczaki pod siebie.  Mądra miłość matki daje dziecku swobodę, samodzielność, co zaprocentuje w życiu umiejętnością dokonywania wyborów i podejmowania decyzji.  Mądra matka ufa swojemu dziecku i pomimo swoich obaw daje mu swobodę, oczywiście wszystko w granicach rozsądku. (...)"

I tak się właśnie zastanawiam, której z nas brakuje tego rozsądku??? A może to ja jestem nie z tej planety, bo dla mnie bezpieczeństwo dziecka jest najważniejsze??? A może to ja jestem tą wyrodną matką, jak sugeruje czytelniczka???

piątek, 3 maja 2013

Niby takie proste.

Posłuchaj siebie...





i zastosuj przepis...


"Zazwyczaj to,co w życiu stanowi największą wartość,
ma prosty przepis.
 Trochę wyczucia chwili, by nie przegapić żadnej okazji,
miarka wiary,że się uda,
szczypta zasad, by nie pomieszać składników,
cholernie dużo pracy i naprawdę dobrego serca,
żeby wytrzymać cierpliwie aż wszystko się połączy jak należy,
a na koniec – szczęście - bez limitu.
Z taką instrukcją nie może pójść źle.

A jednak czasem
nawet najwytrawniejszemu kucharzowi
z foremki uśmiecha się zakalec."


czwartek, 2 maja 2013

Ślicznotka.

zasłyszane

Lekarz przyszedł na wizytę domową do chorego dziecka.
Patrzy, a jego mała siostrzyczka biega boso po mieszkaniu.
- Ślicznotko! Kapcie włóż, bo się przeziębisz. - powiedział lekarz.

Po wizycie lekarza, mama zauważa, że mała dalej biega boso.
- Słyszałaś co pan doktor powiedział? - pyta córeczkę.
- Tak! Powiedział, że jestem ślicznotką!!!


Nie wiem jak wy kochani, ale mi baaardzo daleko do tej ślicznotki i nie chodzi tu o wiek. Po słowach lekarza, moja wyobraźnia z pewnością by "wspaniale" zadziała... boso, przeziębienie, choroba, lekarz, lekarstwa, wydatki... Trochę przesadzone, ale coś w tym stylu. A "ślicznotki"... prawdopodobnie bym nawet nie usłyszała. I w takich momentach ulatnia się jak kamfora moje pozytywne myślenie... podświadomość robi swoje.


środa, 1 maja 2013

Dlaczego jestem tu gdzie jestem?


Od bardzo dawna zadaję sobie pytanie "dlaczego?" Dlaczego ciągle w moim życiu miałam i mam pod górkę, a do tego jeszcze drogę usłaną ogromem przeszkód do pokonania. Sięgając wstecz jakoś nie mogę sobie przypomnieć w miarę prostej drogi. Nie, nie chodzi mi o użalanie się nad sobą lecz znalezienie przyczyn, które miały wpływ na moje życie i doprowadziły mnie do obecnej chwili czyli beznadziejnej sytuacji i uczucia przegranego życia... Po co mi to wiedzieć? Po to, aby móc mieć szansę  zmienić cokolwiek jeszcze w swoim życiu.
Wiem, że czynników jest wiele, bo życie to przecież proces złożony przypominający układanie puzzli. Cholera, w mojej układance ciągle brakowało elementów, a jak już były, to chyba nie z tego zestawu, bo nie pasowały. A może to ja ich nie umiałam dopasować...

Jedną z istotnych i chyba najważniejszą przyczyną było wykorzystywanie mnie. Przez całe lata nie zdawałam sobie nawet sprawy, że tak właśnie jest, bo wydawało mi się to normalne. Dopiero teraz dochodzi do mnie, że mnie i moich potrzeb czy pragnień nigdy nie było. Zawsze byli tylko inni ze swoimi wymaganiami i oczekiwaniami. Czym bardziej o tym myślę, tym bardziej nabieram przekonania, że moje życie było usługiwaniem innym. A "ja"? A mnie zwyczajnie nie było...

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie umiałam się przeciwstawić nikomu, zawsze ulegałam. To wszystko działo się podświadomie przy moim niemym przyzwoleniu, a raczej braku oporu z mojej strony. Jestem zła, zła na siebie, że na to wszystko "pozwalałam", ale wówczas nie byłam nawet świadoma, że tak się dzieje...

Dlatego też ponoszę ciągle konsekwencje takiego życia. Umiem zawalczyć o innych lecz o siebie niestety nie. Wszystkim wokoło pomagam, a sama nie umiem przyjmować pomocy innych, nie wspominając już o poproszeniu kogoś o pomoc we własnym imieniu. Tak we własnym imieniu, dla siebie, bo dla kogoś... to w tym jestem świetna! I co z tego jak ja teraz sama potrzebuję pomocy aby wydostać się na powierzchnię, a kompletnie nie wiem jak, bo nie umiem tego zrobić.

Jak się okazuje całe lata ciągnęłam wszelkie problemy i życie innych na swoich barkach, a ostatnio się dowiedziałam, że tak się po prostu  nie da na dłuższą metę. Jeden człowiek nie jest wstanie samotnie aż tyle udźwignąć. Jak sam tego nie zrozumie, to organizm mu o tym brutalnie przypomni. I tak też się stało w moim przypadku...

I fajnie, że o tym wszystkim wiem i o wielu innych sprawach też, o których nie raz jeszcze napiszę, ale kompletnie nie wiem co z tą wiedzą zrobić... Życia przecież tak szybko nie zmienię, jak inni mebli w mieszkaniu.