poniedziałek, 6 października 2014

Polska rzeczywistość.

Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że było trzeba siedzieć na czterech literach w domu, a nie rwać się do pracy. Wiem, wiem, że nie umiałabym tak siedzieć, ale teraz to tylko same problemy.
W ZUS-ie jestem zgłoszona przez dwie firmy i kata z NFZ-u została zablokowana. Młodego prawdopodobnie też, bo był zgłaszany do ubezpieczenia razem ze mną. Firmy mnie nie wyrejestrowały, z czego jedna praktycznie nie istnieje. Właściwymi dokumentami nie dysponuję, bo ich od firm nie otrzymałam i nie mogę się sama wyrejestrować. Zajefajnie.
Próba załatwienia zaliczki alimentacyjnej w MOPS-ie skończyła się załatwianiem 101 dokumentów, z których części i tak nie miałam kompletnych, bo firmy nie wywiązały się z nałożonego na nich obowiązku wydania mi odpowiednich dokumentów w temacie zatrudnienia czy zakończenia umów. Coś było zgłoszone do ZUS-u, ale już nie do US... i takie tam. A ja dokumentów nie mam i wypisywałam tysiące oświadczeń pod groźbą odpowiedzialności karnej, tak jakby to była moja wina. Wszystko złożone z dużym opóźnieniem, a i tak nie wiadomo czy przejdzie, bo... wymagane są dokumenty. Zajefajnie.
Co do pracy... już... prawie... i nic. Jestem zmęczona. Przeglądanie ogłoszeń i wysyłanie aplikacji zaczyna przyprawiać mnie o mdłości. Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie... a może by tak coś samej spróbować... ale mam sporo wątpliwości. Ale jak patrzę na to co się dzieje w sprawie pracy, to być może to jedyne wyjście. Zaczynam myśleć poważnie aby spróbować...
Spółdzielnia mieszkaniowa straciła cierpliwość, chociaż płaciłam ile mogłam...
Młody chory... nie mam nawet ochoty sprawdzać zablokowanej karty NFZ...