poniedziałek, 28 listopada 2011

Lawina awarii.

Ubiegły rok należał do tych trudnych, nawet bardzo trudnych. Obfitował w choroby, pogotowia i dwie poważne operacje Miśka. Było ciężko,ale jakoś sobie poradziłam. Misiek też. Dałam radę.
Od dwóch lat urlopy spędzam w sądach i prokuraturach walcząc o alimenty. Jak dotychczas z marnym skutkiem, bo bez efektów. Ale o tym innym razem.
Obecny rok pod względem zdrowotnym bez porównania lepiej i to jest akcent optymistyczny, i chyba jedyny. Ale za to prawie wszystko się sypie i pada. Ja też powoli ;-(
Nie pamiętam w swoim życiu takiego okresu, w którym tak ogromna ilość rzeczy przestawała funkcjonować. Mam wrażenie, że prawie wszystko odmawia posłuszeństwa lub szwankuje. Wiem, że już niewiele zostało do końca roku, ale sprawnych rzeczy też już niewiele zostało ;-), a do końca roku mają jeszcze szansę... lepiej nie kończyć...
Strach się bać, co jeszcze może się zdarzyć...
Pozytywne myślenie nie pomaga, niestety.

niedziela, 27 listopada 2011

Był i... i go nie ma... może wróci...

Od ubiegłego tygodnia mam utrudniony dostęp do świata internetowego, gdyż siadł mój laptopik. Siadł, nie raczej padł na dobre i nie wiadomo czy reanimacja mu pomoże (opisałam to w domku z duszą).
Człowiek jednak bardzo się przyzwyczaja do wynalazków techniki ułatwiających codzienne życie. Ojjj brakuje mi go, brakuje. Próbuję sobie jakoś bez niego poradzić, ale nie jest to takie łatwe. Przywiązałam się do niego i już!

piątek, 25 listopada 2011

Szczęście w miłości.

Szczęście w miłości jest wtedy,
kiedy nic się nie dzieje, nic się nie musi dziać,
kiedy nie chce się, aby się cośkolwiek działo,
i kiedy najbłahsze codzienne zdarzenia wydają się szczęściem,
bo się je przeżywa we dwoje.
                            
                                                             Jan Lechoń

poniedziałek, 21 listopada 2011

Jest lepiej, znacznie lepiej.

Nowy dzień, nowe spojrzenie i jest lepiej. Dużo lepiej niż wczoraj, chociaż właściwie nic się szczególnego nie wydarzyło, nie nastąpiła żadna rewolucja życiowa... Może moje spojrzenie na otaczający mnie świat zmieniło swój kąt padania. Ciekawe czy ten stan tylko chwilowy, czy zostanie ze mną na troszkę dłużej...

Słucham "Hazardzisty" i... mam bardzo mieszane uczucia...

niedziela, 20 listopada 2011

Takie dni też bywają...

Słońce za oknem, muzyka ta sama co wczoraj... a dzisiaj jest mi smutno i w sercu żal.
Czasami, w takie dni jak dzisiaj mam wrażenie, że chyba swoje życie przegrałam. Wiem, nie powinnam tak myśleć, bo jednak można znaleźć jakieś pozytywy w moim minionym czasie, ale... Znowu to "ale". Ale odnoszę wrażenie, że moje życie toczy się gdzieś obok mojego właściwego nurtu. Toczy się gdzieś na poboczu, w koleinach i nie mogę wejść na właściwą drogę.  Jakaś niewidzialna blokada od wielu lat broni mi do niej dostępu, a ja tracę siły na zburzenie jej lecz bez efektu. Co raz bardziej zaczyna brakować mi sił...
Ogarnia mnie co raz bardziej bezsilność i zniechęcenie. Dobija mnie trud codzienny i praktycznie walka o każdy dzień. Moja twarz posmutniała... oczy straciły dawny blask, kąciki ust częściej opadają niż unoszą się... A podobno pogodną i energiczną dziewczyną jestem... Nie, byłam to właściwsze słowo.
Zawieszenie... zawieszenie... Gdzie szukać tego impulsu pozwalającego patrzeć inaczej na otaczający nas świat...
Gdzie go szukać...

sobota, 19 listopada 2011

Cudowne poranki.

Uwielbiam te poranki w wolny dzień. Nigdzie nie muszę się spieszyć, nigdzie gonić chociaż przede mną i tak multum spraw do załatwienia i zrobienia. Ale w taki dzień sama wyznaczam sobie tempo, sama wyznaczam kolejność spraw do załatwienia i to jest piękne. Wiem, że nie zawsze tak jest, tym bardziej doceniam takie właśnie dni, a szczególnie poranki. Spokojnie mogę napić się kawy i zebrać myśli po meczącym tygodniu, a w tle towarzyszy mi spokojna muzyka. W takich chwilach każda pogoda za oknem jest tą dobrą, bo mi jest dobrze, to i świat na chwilę staje się tylko dobry, bez wad i niedoskonałości. Dzisiaj też jest ten dzień ;-)

wtorek, 15 listopada 2011

Lodówka zamiast pokoju ;-(

Próbuję myśleć pozytywnie i zachować optymizm, jednak nie zawsze jest to dla mnie wykonalne. Tym bardziej, gdy rzeczywistość dba o równowagę "w przyrodzie" i nawet nie próbuje ze mną współpracować. Staram się, ale jakoś mi to nie wychodzi...
Na prawdę trudno jest zachować optymizm, gdy rano ciężko wstać z łóżka, bo człowiek chętnie by sobie jeszcze trochę pospał. W tym momencie moje pozytywne myślenie jeszcze troszeczkę działa. Znacznie trudniej jest zachować optymizm, kiedy trzeba wyjść z domu i otulić się zimnym powietrzem na dworze, aby często nieogrzewanymi autobusami dojechać do pracy. A całkiem już ręce opadają i pozytywne myślenie wyparowuje jak kamfora, gdy otwieram drzwi do pokoju mojego biura... Mam wrażenie, że otwieram drzwi lodówki. Nie, raczej drzwi zamrażalnika. Aby przekroczyć próg nabieram odwagi i... marzę o lecie.
Człowiekowi nawet nie przejdzie myśl aby zdjąć kurtkę, bo zaraz "trzęsawki" dostaje... W prawdzie mam grzejnik, a raczej "grzejniczek" w pracy, ale jego działalność jest odczuwalna dopiero po jakiś trzech godzinach, ale i tak nie jest w stanie nagrzać pomieszczenia do przyzwoitej temperatury...
Szkoda gadać, a raczej pisać...
A prawdziwej zimy przecież jeszcze nie ma...

niedziela, 13 listopada 2011

Trudne decyzje ze wsparciem ;-)

W myśl poprzedniego postu zabrałam się wczoraj za dalsze porządki. Przeglądałam, oglądałam, przekładałam i selekcjonowałam. To zostaje, to do przekazania, to wyrzucenia. Z tym wyrzucaniem idzie mi najtrudniej, niestety. Ale mam uwolnić trochę przestrzeni życiowej, to trzeba podejmować trudne decyzje ;-) Aby te trudne stały się łatwiejszymi, w pewnym momencie sięgnęłam po starą francuską Brendy i tak we dwie próbowałyśmy wzajemnie się przekonać, że sporo rzeczy jest mi jednak niepotrzebnych ;-) Nie było łatwo, ale przyznaję, jakiś tam konsensus osiągnęłyśmy, chociaż może nie aż tak satysfakcjonujący mnie jakbym chciała. Nic nie szkodzi... będzie drugie podejście, a może i nawet trzecie, do wyrzucania oczywiście ;-) ale chyba już bez jej doradztwa...

piątek, 11 listopada 2011

Tak naprawdę nic nie należy do nas.

- Kiedy noworodek przychodzi na świat, ma zaciśnięte piąstki, prawda? (...)
- Dlaczego? Bo niemowlę nie ma o niczym pojęcia i chce wszystko chwytać, mówiąc: "Cały świat należy do mnie".
- A stary człowiek, gdy umiera, ma otwarte dłonie. Czemu? Bo on już wie.
- Co wie? (...)
- Że niczego nie możemy ze sobą zabrać.

Mitch Albom "Miej trochę wiary".

wtorek, 8 listopada 2011

Wagary.

Miałam dzisiaj nasiadówkę w szkole u Miśka i poszłam... na "wagary" za namową dwóch matek. Nie, na wywiadówce oczywiści byłam, jakby mogło być inaczej. Ale później był spęd rodziców na sali gimnastyczne na jakąś pogadankę na temat zdrowia. Ulotki dostałyśmy i nawet usiadłyśmy już na krzesełkach, ale jeszcze przed rozpoczęciem... chyba pierwszy raz od czasów szkolnych urwałam się na "wagary". Nie, nie poszłyśmy balować jak za młodych lat, ale grzecznie wróciłyśmy każda na łono własnej rodziny...

niedziela, 6 listopada 2011

Oby nie dręczyła nas myśl... mogłem, powinienem.

Mężczyzna szuka pracy na farmie. Wręcza farmerowi opinię od poprzedniego chlebodawcy. A tam tylko jedno zdanie: " Śpi podczas burzy". Farmer rozpaczliwie potrzebuje parobka, więc zatrudnia mężczyznę.
Mija kilka tygodni i nagle w środku nocy przez dolinę przetacza się potężna burza. Farmer, wyrwany ze snu przez ulewę i wycie wiatru, wyskakuje z łóżka. Woła swojego nowego parobka, lecz ten śpi jak zabity.
Biegnie więc czym prędzej do obory. Ku swojemu zdziwieniu widzi, że zwierzęta są bezpieczne i mają co jeść. Wybiega na pole. Widzi snopki pszenicy owinięte brezentem, Pędzi do silosu. Drzwi są zaparte, a ziarno suche. I wtedy dopiero dociera do niego sens zdania: "Śpi podczas burzy".
(...) Jeżeli będziemy dbać o to, co w życiu ważne, jeżeli będziemy postępować zgodnie z zasadami (...) naszemu życiu nie będą towarzyszyć wyrzuty z powodu niedopełnionych obowiązków. Nasze słowa zawsze będą szczere. Nigdy nie będzie nas dręczyć myśl: "Mogłem, powinienem".

Mitch Albom "Miej trochę wiary".

sobota, 5 listopada 2011

No i wyszło ze mnie lenistwo.

Wolę określenie lenistwa niż zniechęcenia czy braku energii. Jakoś lepiej brzmi, tak jakby wybór należał do mnie. Dobra jestem, nie? Prze bębniłam dzisiaj prawie cały dzień, a plany miałam takie ogromne. No cóż, są osoby, które uważają, że co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro. I chyba dzisiaj tak się zachowywałam przez cały dzień, chociaż nie jestem zwolenniczką tejże zasady. Nie powiem, zdarza mi się czasami błogie nieróbstwo, ale nie wtedy, gdy mam sporo rzeczy do zrobienia.
Za to udało mi się dzisiaj trochę popracować nad blogiem. Próbuję go rozgryźć, ale łatwo nie idzie. Jest tyle różnych nieznanych dla mnie rzeczy, że jedynie pozostaje mi poznanie ich na zasadzie prób i błędów.
Dobrze, że przy tym wszystkim całego bloga nie skasowałam ;-)