wtorek, 30 kwietnia 2013

I co dalej???


Czas ucieka, a ja ciągle szukam wyjścia. I ciągle natrafiam na zamknięte drzwi, których nawet nie da się wyważyć. Jestem przerażona. Przerażona tym co się dzieje teraz i przyszłością. A najbardziej to przeraża mnie bezsilność i sprawy, które ode mnie nie zależą, ale mają wpływ na moje i syna życie oraz na nasze bezpieczeństwo.
Jak w najbliższym czasie coś się nie zmieni, to nawet nie chce myśleć... Boję się. Ciągle upadam i podnoszę się, ale taka gimnastyka także może wykończyć człowieka. Powiedzenie, że "co cię nie zabije, to cię wzmocni" ma swoje uzasadnienie tylko do pewnego czasu, potem zaczyna dobijać... i jeszcze trudniej się podnieść po kolejnym upadku.


piątek, 26 kwietnia 2013

Ja też was lubię!


Dzisiaj przez telefon usłyszałam, że jestem wyjątkowa i niepowtarzalna... a później wpadły mi w ręce słowa Phila Bosmansa:


"Nie ma dru­giego człowieka ta­kiego jak ty.
Jes­teś je­dyny w swoim rodza­ju i wyjątko­wy,
całko­wicie ory­ginal­ny i niepow­tarzal­ny.
Nie wie­rzysz w to,
ale nap­rawdę nie ma żad­ne­go dru­giego ta­kiego jak ty.
I żaden człowiek, które­go kochasz,
nie będzie już zwyczaj­nym człowiekiem.
Ja­kaś osob­li­wa siła przy­ciąga­nia pro­mieniuje z niego.
I ty zmieniasz się pod je­go wpływem.
Je­mu możesz na­wet po­wie­dzieć:
"Dla mnie nie mu­sisz być nieomyl­ny,
bez błędów ani dos­ko­nały, bo:
Ja prze­cież ciebie lu­bię!" 


czwartek, 25 kwietnia 2013

No i jestem jak ta iskierka...



"Czym byłoby życie bez nadziei?
Iskierką odrywającą się od rozpalonego węgla
i gasnącą natychmiast".

                                                            Friedrich Holderling



"Po każdym dniu trzeba postawić kropkę,
odwrócić kartkę
i zaczynać od nowa".

                                                    Phil Bosmans


środa, 24 kwietnia 2013

Wyróżnienie.


 


Dziękuję Leptir za wyróżnienie i zaproszenie do zabawy :) Byłam bardzo zaskoczona, ale i sprawiło mi ono radość. Jeszcze raz dziękuję.








Mam odpowiedzieć na poniższe pytania...
To zaczynam...

  1. Największe twoje marzenie?
      Szczęśliwa rodzina.

  2. Twoje credo życiowe?
      Traktuj innych tak, jak sama chciałabyś być
       traktowana.

  3. Czy masz coś do ukrycia?
      Nie, nic, chyba że... pamięć mnie zawodzi :)

  4. Co według ciebie jest podstawą poczucia szczęścia?
      Bezpieczeństwo.

  5. Najlepsze lekarstwo na dołek?
      Drugi człowiek.

  6. Gdzie szukasz źródeł inspiracji życiowej?
      W sobie, naturze i chyba w drugim człowieku. 

  7. Kluczem do szczęścia jest...?
      Wewnętrzny spokój i życie w zgodzie z samym sobą. 

  8. Czy egoizm to zła cecha?
      W nadmiarze tak, ale szczyptę "zdrowego egoizmu"
      powinien posiadać każdy. Ja się tego uczę.

  9. Czego nigdy nie wyznałabyś partnerowi?
      Nic mi nie przychodzi do głowy.
      
10. Czym jest dla ciebie pasja?
      Zapomnieniem od codzienności i źródłem radości.

11. Czy wierzysz w Wielką Jedyną Miłość?
      W miłość tak,  w wielką też, chociaż  już niekoniecznie
      jedyną.

12. Dokończ zdanie: jeśli człowiek prawdziwie kocha to...
      ... zależy mu na szczęściu kochanej osoby, przenosi
      góry, wszystko staje się proste, zaraża radością...
      oj można by wymieniać.

A teraz powinnam zadać swoje pytania i taki miałam zamiar, ale te zadane przez Leptir nie są banalne, bo prowokują do głębszego zastanowienia się nad sobą i nie tylko.
Po co zmieniać coś co jest dobre... podaję je dalej.
 

Do zabawy zapraszam wszystkich, jednak wytypować mogę tylko kilka blogów, niestety.
Wyróżnienia więc przyznaję i zapraszam do zabawy:



wtorek, 23 kwietnia 2013

Zimowa prokreacja.

Od kiedy zamieszkały z nami kociaki, dostęp do balkonu mamy bardzo ograniczony, bo to ostatnie piętro, a ich ciekawość i ruchliwość nie zna granic. Szczególnie jednego. Z poprzednim kociakiem nie było takich problemów, balkon stał otworem.
Zachowania kociaków są nam w większości znane i żadną nowością nie jest ich "miłość" do wszelkich uchyłów, a szczególnie tych okiennych. Jednak w tym roku miłość ta przybrała na sile i to znacznie. Wiadomo, ostatnie piętro, gołębie to i zainteresowanie kotów zrozumiałe, chociaż niekoniecznie z dobrymi intencjami. Jednak od jakiegoś czasu ta ich "miłość" do okna balkonowego jest nie do okiełznania. Zaczęło mnie to nawet powoli irytować, ale zima  i śnieg za oknem, to cóż ja będę się balkonem przejmować. Jednak ciepło się zrobiło i należałoby balkon doprowadzić do ładu, ale ciągle "coś" i trochę mi zeszło. Wczoraj zaglądam i stwierdzam... no to balkonu nie posprzątam w najbliższym czasie...



W rogu jest gniazdo, na nim gołębica i dwa małe, chociaż już nie takie małe. Toż ci niespodzianka. Rodzinka mi się znienacka powiększyła. I to od razu o nową i to kompletną, bo ptaszyna ma partnera w przeciwieństwie do mnie, haaa. Czyżby to dobra wróżba?
Uświadomiłam sobie, że przedłużająca się zima nie powstrzymała naturalnych procesów prokreacyjnych. Gołębie musiały gniazdo budować jeszcze w wysokim śniegu, a pisklęta wykluwały się w bardzo niskich temperaturach, kiedy to o wiośnie można było tylko pomarzyć. Hm, natura.
Czy ktoś może wie ile czasu mogą one u mnie pomieszkiwać? Nie znam się na rozwoju ptactwa, niestety, a balkon kiedyś będzie trzeba umyć. Tylko kiedy...

P.S.
Trzymajcie kciuki, Młody zaczyna zdawać egzaminy, dziś, jutro i pojutrze.


poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Gdybym tak umiała...





Trudno myśleć o sobie dobrze i odważnie, gdy sytuacje w rzeczywistości wywołują odmienne uczucia. Nie da się myśleć pozytywnie kiedy człowiek czuje się gorszym. A ostatnio tak właśnie się czułam. Zresztą nie tylko ja, bo Młody (Misiek) także. Ja miałam dodatkowo ogromne poczucie winy.
 
Wiecie, że Młody jest nastolatkiem w okresie dojrzewania i szybkiego rozwoju fizycznego i nie wiadomo czy lepiej go ubierać czy żywić. Ostatnio Młody przystąpił do sakramentu Bierzmowania. I z jednej strony się cieszyłam, z drugiej natomiast złapałam totalnego "doła", który trochę już zelżał ale nie chce jednak odpuścić. Dalej czuję "niesmak' sytuacji.
Niby jestem świadoma tego wszystkiego co się dzieje w obecnej szkole i poza nią. Nie zawsze jest to inicjatywa dzieci i młodzieży lecz w większości samych rodziców. Widzę, obserwuję, ale nie rozumiem i nie mnie oceniać. Jednak Młody musiał się "znaleźć" w sytuacji, a nie było mu łatwo.
 
Jako jeden z kilku chłopaków (na prawie dwieście dzieciaków) nie był w garniturze. To jeszcze byłoby do przejścia, bo nawet gdyby moja sytuacja była inna to prawdopodobnie także nie kupiłabym mu garnituru na praktycznie dwa wyjścia. Jednak zadbałabym o jakiś godniejszy ubiór dla niego. Niestety, zamiast marynarki miał granatową bluzę (i to sportową szzzet!) i zniszczone sportowe buty. Jedynie koszula nadawała tonu odświętności. Wiem, że nie ważne co na zewnątrz lecz wewnątrz, nawet ksiądz to podkreślił na kazaniu, ale nie zmieniło to faktu, że okropnie się czułam. Malutka, gorsz i bezwartościowa. I jak w takiej sytuacji radzić sobie z własnymi uczuciami i emocjami...
 
Od jutra przed Młodym egzaminy i mam jedynie nadzieję, że jego ubiór nie wpłynie na umiejętność wykazania się wiedzą...


niedziela, 21 kwietnia 2013

Z każdej sytuacji jest wyjście.

Ile to razy już słyszałam. Hm, nawet sama powtarzałam sobie i innym. Teraz także powtarzam prawie codziennie, ale już bez wiary i przekonania w prawdziwość tych słów. Podobno z każdej sytuacji jest wyjście i to dobre też, tylko, że jakoś nie mogę go odnaleźć. Robię co mogę, aby chociaż szczelinę do tego wyjścia ujrzeć, a okazuje się, że kręcę się w koło jak kot za swoim ogonem. Tylko, że kotem nie jestem i równowagę tracę w przeciwieństwie do niego. Niech to... oj, pojechałabym "budowlanką", chociaż nie wiem czy umiem, ale ochotę mam ogromną! Może za miast tego uda mi się trochę otworzyć i pary upuścić. Qrde, z tym też mam problem, bo opór niesamowity.

Przy ogromie problemów i spraw do załatwienia są dwa dominujące i zarazem najistotniejsze. Praca, a raczej jej brak oraz problemy finansowe, które zaczynają mieć swoje konsekwencje. A z drugiej strony, to moja sytuacja nie powinna być aż tak tragiczna, bo teoretycznie i tylko teoretycznie mam sporo kasy. Przewrotność losu.
Jestem "właścicielką" (w imieniu syna) niemałej kasy, bo były dłużny jest mi już ponad dwadzieścia tysięcy złotych i dług ciągle rośnie. Który to już rok o nie walczę? Pamiętacie? To teraz wiecie, że nadal walczę, a wszelkie instytucje do tego powołane mają "w głębokim poszanowaniu" dobro dziecka. Wkurzającym, aby nie powiedzieć dosadniej, jest fakt, że są przepisy i paragrafy, ale jak się okazuje prawie nikt tego prawa nie przestrzega...
Poza tym jestem także "właścicielką" znacznej części nieruchomości, prawie jak "Pani na włościach". Fajnie, nie? Tylko, że sprawa spadkowa toczy się już piaty rok i końca nie widać, a nieruchomość niszczeje.

No to trochę pary ze mnie uszło. Przyznaję, nie było łatwo się otworzyć, ale udało się. Dobre i te "troszkę" na początek. Z czasem może będzie łatwiej.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Mur nie do pokonania.

Wczoraj próbowałam zapanować nad moim czarnowidztwem, ale nie bardzo mi się to udawało.  Podobnie jest dzisiaj. Rano budzę się i momentalnie żołądek przewraca mi się na drugą stronę. Ogarnia mnie strach, który potem trzyma mnie przez cały dzień i potęguje czarne myśli. Trudno mi w takim stanie funkcjonować, ale staram się z całych pozostałych sił. Staram się także ukrywać to wszystko co się dzieje przed Miskiem, aby go jeszcze bardziej nie dołować. Wiem, że on odbiera jak radar moje nastroje i zdaje sobie w pewnym stopniu z sytuacji, ale szczegółów oszczędzam mu, bo i tak trudna sytuacja bardzo źle na niego wpływa. Poza tym przed nim egzaminy i wybór kolejnej szkoły, a jak dla nastolatka to też ogromny stres.

Jest mi bardzo ciężko i trudno uwierzyć, że będzie jeszcze dobrze. Chciałabym jeszcze zawalczyć dla siebie i Miśka, ale już zupełnie nie wiem jak.
Hm, i ta dotychczas silna osoba jest bezradna, bezsilna i zgubiona. Ta, która przenosiła góry i dokonywała rzeczy niemożliwych, teraz ma problem z poradzeniem sobie z niewielką górką, bo prawie za każdą jest mur. Mur nie do rozwalenia, bo nawet nie drgnie.

sobota, 13 kwietnia 2013

Chmurzyska.

Wiszą nade mną te czarne chmurzyska i nie chcą się rozejść. Na dworze słoneczko już świeci i zima odchodzi w zapomnienie, a słoneczno dla mnie nie może jakoś zaświecić. Czekam i czekam. Oj gęste te chmurzyska. Ciekawe czy się doczekam na te promyczki czy rozhula się burza z piorunami.
Strach mnie ogarnia co będzie, gdy przyszłość niepewna. On też jest jak te chmurzyska, przyczepił się i nie chce odejść. Żadne metody na niego nie skutkują. Uparta bestia i bardzo waleczna, a mi brakuje już powoli sił. I jak w takich warunkach ruszyć do przodu? Oj ciężko.

środa, 10 kwietnia 2013

Za późno?

Ostatni rok, i to nie koniecznie ten kalendarzowy był i nadal jest dla mnie tak bardzo odmienny od pozostałych. Rok, w którym z jednej strony bardzo dużo się działo, z drugiej była pewna stagnacja. Z pewnością to rok, w którym bardzo wiele dowiedziałam się o sobie... i nie bardzo wiem co z tą wiedzą zrobić. Wprawdzie próbuję część tej wiedzy zastosować w życiu codziennym, ale z różnym skutkiem. Być może dlatego, że chyba przestało mi zależeć. Zatraciłam gdzieś sens tego wszystkiego co było do tej pory. Za to dominuje we mnie uczucie bezradności i bezsilność. Uczucie przegranego życia i beznadzieja.
W takim nastroju trudno wykrzesać w sobie siły i chęci do działania aby ruszyć do przodu. Całkowicie się jeszcze nie poddałam, ale jakoś nie umiem znaleźć motywacji, która poderwała by mnie do działania aby coś z tym przegranym życiem jeszcze zrobić.
Podobno każda chwila jest dobra, aby zacząć wszystko na nowo i to bez względu na wiek. Ile razy to słyszałam, ale jakoś to stwierdzenie mnie nie przekonuje i nie mobilizuje. Wręcz przeciwnie. Tkwi we mnie przekonanie, że już jest za późno. Za późno na cokolwiek.
A może jeszcze warto... ale jak...

sobota, 6 kwietnia 2013

Mail.

Dzisiaj kolejny raz napisała do mnie maila jedna z czytelniczek moich blogów i dziękuję jej za to. Od jakiegoś czasu dobijała się do mnie, bez efektu, a dzisiaj... "zmyła mi głowę". Zrobiła to w fantastyczny ciepły sposób i dotarła do mnie. Chyba nawet nie wiedziałam, że tak można...

Jak człowiek ma problemy, to różnie reaguje, ja najczęściej zamykam się w sobie i chowam, gdzieś w środku. A od dłuższego czasu, to problemy właśnie mnie kochają i nie mają ochoty zostawić mnie w spokoju, niestety. Dlatego też zaniedbałam swoje blogi, chociaż momentami próbowałam coś napisać czy wstawić, aby dać znać, że jeszcze żyję i mam zamiar wrócić. Jednak to chyba było jakieś takie z konieczności, bo powinnam, bo należałoby... Przyznaję się, brakuje mi tej mojej pisaniny i Was, ale ta dziewczyna, która kiedyś pisała gdzieś się zapodziała i nie może jakoś wrócić... A to co teraz leży mi na sercu czy żołądku, to nie wiem czy ktokolwiek chciałby czytać... A może warto spróbować i wyrzucić to wszystko z siebie...