wtorek, 31 grudnia 2013

DZIĘKUJĘ, mimo wszystko DZIĘKUJĘ.


Kończy się kolejny rok. Kolejny ciężki rok dla mnie i Młodego. Powinnam się cieszyć, że to już koniec, ale tak na prawdę nie jest mi do śmiechu. Sytuacja, moja sytuacja stanowiąca postawę dla nowego, Nowego Roku jest bardzo trudna i gasi pojawiające się nadzieje...
Miniony rok przyniósł wiele bólu, cierpienia, lęku, rozczarowań, walki, bezsilności, bezradności... Mam wrażenie, że stoczyłam się po równi pochyłej, bo jestem w znacznie gorszej sytuacji niż na początku roku... ze znacznie większą ilością problemów i trudnych spraw do rozwiązania. Z czego do większości z nich nie wiem jak się zabrać aby było dobrze. Jednak nie chcę dzisiaj narzekać i w tej kwestii rozpisywać się, przynajmniej tutaj, bo w głowie i tak piętrzą się pytania, na które nie znajduję odpowiedzi...

W mijającym roku, były także pozytywne, chociaż nieliczne momenty. To, że nadal jestem jest już optymistyczne. Przynajmniej tak mi się teraz wydaje. Jest szansa, nikła, ale jest aby wszystko jeszcze naprawić i poukładać, chociaż nie wiem jak. Nie wiem czy starczy mi sił, bo mam ich coraz mniej. Ale jeszcze troszkę ich jest. Także mam coraz mniej chęci do walki. Ale jeszcze w nikłym stopniu się pojawia... przynajmniej czasami...

Największym sukcesem, bo taki też się pojawił w mijającym roku, jest Młody. Podciągną się na koniec gimnazjum i dostał się przy pierwszym podejściu do wybranego Technikum. Teraz też sobie dobrze radzi, nawet lepiej niż w gimnazjum, pomimo iż wielu rzeczy mu brakuje. Jestem z niego dumna, bo sytuacja, w której się znajdujemy jest dla niego ogromnym obciążeniem. Fajnego mam syna.

To, że jestem tu gdzie jestem zawdzięczam nie tylko sobie, ale i paru osobom. Szkoda tylko, że można je policzyć na palcach jednej ręki. Najważniejsze, że jednak SĄ. Są także przy mnie i Młodym.
Są to dwie osoby w realu i... tu zaskoczenie, bo dwie osoby z blogowej rodziny.
W realu są to dwie przyjaciółki. Jedna, widząc co się dzieje stara się pomóc, druga dzieli się tym co ma, chociaż ma niewiele, ale dokładnie zna moją obecną sytuację, bo sam takiej doświadczyła. Wspaniałe dziewczyny.
A osoby z blogowej rodziny, które okazały mi pomoc są dla mnie niesamowitym zaskoczeniem. Jedna, to wieloletnia blogerka, druga to cicha czytelniczka mojej pisaniny. Żadna z nich mnie nie zna. Jedna zaufała mi, a ja nie chcę tego zaufania zawieźć, ale jakoś trudno mi się odbić od dna i wyjść na prostą. Wszystko przeciąga się w czasie... a ona pisze, że poczeka... A cicha czytelniczka ofiarowała mi wymierną dobroć w prezencie, chociaż do otrzymywania prezentów nie jestem przyzwyczajona, to przyjęłam, bo bardzo wówczas jej potrzebowałam... Wspaniałe dziewczyny.
Jedno, co mogę powiedzieć, to DZIĘKUJĘ, bo żadne słowa nie są wstanie wyrazić mojej wdzięczności. Jeszcze raz DZIĘKUJĘ za pomoc i za to, że JESTEŚCIE.

I tym optymistycznym akcentem postaram się  zakończyć ten rok...


niedziela, 13 października 2013

Trzy sita prawdy.


Któregoś dnia zjawił się u filozofa Sokratesa jakiś człowiek i chciał się z nim podzielić pewną wiadomością.
- Posłuchaj Sokratesie, koniecznie muszę ci powiedzieć, jak się zachował twój przyjaciel.
- Od razu Ci przerwę - powiedział mu Sokrates - i zapytam, czy pomyślałeś o tym, żeby przesiać to, co masz mi do powiedzenia przez trzy sita?
A ponieważ rozmówca spojrzał na niego nic nierozumiejącym wzrokiem, Sokrates tak to objaśnił:
- Otóż, zanim zaczniemy mówić, zawsze powinniśmy przesiać to, co chcemy powiedzieć, przez trzy sita. Przypatrzmy się temu.


- Pierwsze sito, to sito prawdy. Czy sprawdziłeś, że to, co masz mi do powiedzenia, jest doskonale zgodne z prawdą?
-Nie, słyszałem, jak o tym mówiono, i...
-No cóż... sądzę jednak, że przynajmniej przesiałeś to przez drugie sito, którym jest sito dobra. Czy to, co tak bardzo chcesz mi powiedzieć, jest przynajmniej jakąś dobrą rzeczą?
Rozmówca Sokratesa zawahał się, a potem powiedział:
-Nie, niestety, to nie jest nic dobrego, wręcz przeciwnie?
-Hm! - Westchnął filozof. - pomimo to przypatrzymy się trzeciemu situ. Czy to co pragniesz mi powiedzieć, jest przynajmniej pożyteczne?
-Pożyteczne? Raczej nie...
-W takim razie nie mówmy o tym wcale! - powiedział Sokrates. - Jeżeli to, co pragniesz wyjawić, nie jest ani prawdziwe, ani dobre, ani pożyteczne, wolę nic o tym nie wiedzieć. A i tobie radzę, żebyś o tym zapomniał...
 


Michel Piquemal "Bajki filozoficzne"


czwartek, 10 października 2013

Przekroczone granice.


"Is­tnieją pew­ne gra­nice przeżyć ludzkich
i bez­karnie nie można ich przek­raczać;

jeśli się to sta­nie,
gdy wyj­dzie się "po­za",
wówczas już nie ma pow­ro­tu do daw­ne­go.

Zmienia się coś w za­sad­niczej struk­turze;
człowiek już nie jest ten sam, co kiedyś"

                                        Antoni Kępiński



niedziela, 15 września 2013

Prosić aby dawać...


Przez jakiś czas co niedziela otrzymywałem od pewnej osoby różę do butonierki. Działo się tak każdego niedzielnego poranka, to też wkrótce przestałem zwracać na kwiat uwagę. Oczywiście był to miły gest, za który byłem wdzięczny, lecz z czasem stał się rutyną. Jednakże pewnej niedzieli coś, co zacząłem uważać za naturalne, nabrało nowej, niecodziennej treści.
Wychodziłem właśnie z nabożeństwa, gdy podszedł do mnie dziarski chłopczyk.
- Pastorze, co zamierza pan zrobić z tym kwiatem? - spytał.
Z początku nie wiedziałem, o co mu chodzi, dopiero po chwili się domyśliłem.
- Ach! Masz na myśli tę różę? - Wskazałem kwiat w butonierce.
- Tak. Wziąłbym ją sobie, gdyby pastor miał zamiar ją wyrzucić - odparł.
Uśmiechnąłem się i odrzekłem, że z radością ofiaruję mu moją różę. Od niechcenia zapytałem też, co chce z nią zrobić.
- Chcę ją podarować mojej babci - odpowiedział. Chyba nie miał nawet dziesięciu lat.
- W zeszłym roku rozwiedli się moi rodzice. Na początku mieszkałem z mamą, ale gdy wyszła ponownie za mąż, odesłała mnie do ojca. Mieszkałem u niego przez jakiś czas, lecz on także stwierdził, że nie mogę z nim być, i zawiózł mnie do babci. Ona jest taka dobra, gotuje mi i troszczy się o mnie... Jest tak dobra, że chciałbym podarować jej ten piękny kwiat.
Chłopiec umilkł, a ja nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. moje oczy napełniły się łzami. Ten malec ujął mnie za serce. Odpiąłem szybko różę i trzymając ją przed nim, rzekłem:
- Chłopcze to najpiękniejsze słowa, jakie  kiedykolwiek słyszałem. Nie dostaniesz tej róży, to byłoby za mało. Spójrz tam, przed amboną stoi ogromny bukiet. Parafianie co tydzień kupują kwiaty do kościoła. Weź je dla twojej babci, ona zasługuje na nie w całej pełni.
I jakby nie dość było tego wzruszenia, chłopiec powiedział coś, co na zawsze pozostanie w mym sercu:
- Ca za wspaniały dzień! Prosiłem o jeden kwiat, a dostałem cały bukiet!

Pastor John R. Ramsey


niedziela, 8 września 2013

A ja chcę tylko pracować... AŻ pracować...

Nie wiem jak to wszystko ogarnąć, chociaż ciągle jeszcze się staram. Jak coś w końcu się nie zmieni to padnę, bo ile można...

Zastanawiałam się nawet czy sobie tej walki, bo to jest walka, o alimenty nie odpuścić. Mam już tego dosyć. Prawo zamiast stać za moim dzieckiem, to broni manipulanta i oszusta, a przy tym totalnego luzaka. No cóż, jak organa do tego powołane mu na to pozwalają wbrew prawu, to może czuć się bezkarny i śmiać się w oczy. Hm, tylko jak ja mam darować draniowi 25.000,- w prezencie i to jeszcze pieniądze mojego dziecka... Qrde, sumienie mi na to nie pozwala, a sił do walki brakuje...

W fundacji wiele robię i to skutecznie, ale póki co na pieniądze się to nie przekłada. Przyznam się, że zastanawiałam się czy to ma sens, ale innego wyjścia nie mam... chyba. Tam jest przynajmniej nadzieja, a do tego robię to co lubię i umiem, i to dobrze. O szukaniu pracy mogłabym wiele napisać, ale ogólnie mówiąc... albo mam za duże kwalifikacje, albo firmy na mnie nie stać (przecież nie mam wymagań, chce tylko pracować), albo nie pasuję do zespołu (tu się kłania moja 50-tka)... szkoda gadać. No i jeszcze zawody, do których się ewidentnie nie nadaję, jak parabanki... Zatrudniłam się, umowa zlecenie i przez 3 miesiące zarobiłam całe 140zł netto, które i tak będę musiała zwrócić. Szzzzet! Dlaczego? A no nie nadaję się do "wykorzystywania" ludzi! Bo to jest wykorzystywanie, ewidentne wykorzystywanie trudnej sytuacji wielu ludzi. Przykładowo, ktoś dostaje niecałe 2 tysiące, a do spłaty ma ponad 6 tysięcy, tak sześć. Ale o tym dowiedziałam się już po podpisaniu umowy... Myślałam, że jakoś dam radę, ale jest to sprzeczne z moimi wartościami i dlatego przyciągałam tylko osoby, które nie spełniały kryteriów.
A zarobioną kwotę będę musiała zwrócić, bo (tego klienta "znalazła" szefowa) klient nie spłaca pożyczki, to i prowizja się nie należy. Haaa!

Mam już dosyć zaglądania do pustego portfela, psujących się rzeczy, wszelkich i to podstawowych braków, wezwań z ponagleniami i ciągłego strachu czy wyłączą, zablokują, odetną czy może jeszcze nie...
Hmmm, a ja tylko chciałabym pracować. Niby tylko tyle, ale w dzisiejszych czasach to jest AŻ tyle.


czwartek, 5 września 2013

No to zołza postrachem...


Qrde! Zabieram się aby napisać o fundacji i kampanii, która rusza, a obejmuje całą Polskę i staje się coraz "głośniejsza" medialnie i nie tylko. Ale ciągle coś się dzieje, coś jest do załatwienia i to w ogromnych ilościach, a doba jest stanowczo za krótka... Jeszcze te finanse...

Znowu dzisiaj byłam na poczcie odebrać polecone. Obsługa dokładnie mnie już zna za sprawą tychże poleconych i charakterystycznych nalepek adresowych na moich listach, z wyjątkiem jednej pani "starej daty", która to za każdym razem spisuje moje dane z dowodu. Dzisiaj jednakże owa pani po odszukaniu poleconych zerknęła tylko z dużej odległości na dowód trzymany w mojej ręce i szybko podziękowała. Byłam zaskoczona, ale no cóż, może jednak mnie zapamiętała, łudziłam się...
Jak się okazało, wrażenie na niej zrobili nadawcy owych listów... Sąd Rejonowy Cywilny, Sąd Okręgowy Karny, Prokuratura Okręgowa i Komisariat Policji... No toż pani wyrobiła sobie o mnie opinię... Wracając prawie całą drogę próbowałam opanować śmiech wywołany zaistniałą sytuacją, budząc tym zdziwienie przechodniów.

Jednak to co zawierały listy, nie było śmieszne, wręcz wkurzające, łagodnie mówiąc. Jak się okazuje dla naszych organów prokuratorsko-sądowych wszystko jest wszystko ok.  A to, że dłużnik pracuje, alimentów nie płaci (już ok 25.000,-) to krzywda mojemu dziecku żadna się nie dzieje... Kiedyś to wszystko też tu opiszę, bo finał sprawy będzie i tak w Strasburgu,  bo takiego bezprawia nie podaruję i naszych z Młodym konsekwencji decyzji polskiego wymiaru sprawiedliwości. Tym bardziej, że prokuratura podpisuje się pod tymi kuriozalnymi dokumentami. Póki co, bo się wkurzyłam i to na dobre, umówiłam się z jedną z poczytniejszych i poważanych gazet, a kolejnym krokiem będzie telewizja, chociaż na dzień dzisiejszy nie jestem jeszcze na nią gotowa, ale wierzcie, dużo mi już nie brakuje. A podobno jedynie to działa na organa prokuratorskie. Media.


niedziela, 1 września 2013

Rób to co lubisz, a nie będziesz musiał pracować.


Często zastanawiałam się nad mądrością słów " Rób to co lubisz, a nie będziesz musiał pracować" i jedynie mogłam sobie wyobrażać, jak mogła by wówczas moja praca wyglądać. Nie wiem czy moja wyobraźnia ma ograniczone możliwości, chociaż nie sądzę, bo tego jakoś nie widziałam. A może zwyczajnie nie docierało do mnie, że aż taka alternatywa  w stosunku do ciężkiej i niesatysfakcjonującej pracy jest w ogóle możliwa. Kompletnie tego nie czułam. Jednak ostatnio pojawiła się namiastka tego, jak człowiek może się wspaniale czuć robiąc to co kocha. Zmęczenie i trudności, nie są aż tak dotkliwe, bo nie wiadomo dlaczego, ale schodzą na dalszy plan. Najważniejsze stają się emocje, pozytywne emocje zabarwione radością towarzyszące wykonywanym czynnościom i działaniom w pracy.  Haaa, a dla mnie to jest kompletna nowość i powolutku zaczynam się oswajać z tym nowym, ale jakże przyjemnym uczuciem. Poza tym jakoś "samowolnie" zabieram "pracę" do domu. Myśli ciągle uciekają do rozpoczętych już działań, krążą nad nowymi pomysłami, a niejednokrotnie "zmuszają" do działania i to w bardzo dziwnych godzinach. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że... bardzo mi się to podoba i mam wrażenie, że tym żyję.

Jedyne co zakłóca mi radość, to problemy, przede wszystkim finansowe, bo dalej walczę o przetrwanie z Młodym, chociaż muszę się pochwalić, że... zarobiłam pierwsze niewielkie pieniądze. W mojej sytuacji... nawet ich nie odczułam, ale faktem jest, że je zarobiłam. Mam nadzieję, że przetrwamy z Młodym, chociaż nasza sytuacja jest tragiczna. jednak szanse na zarobek są. W tym co robię, podobno jestem świetna. No dobra, nie podobno, tylko jestem bardzo dobra w tym co robię, powoli zaczynam w to wierzyć. Ale to wszystko wymaga czasu, bo zależne jest to od efektywności mojej pracy. Nie wiem jak długo Młody będzie chodził bez książek do szkoły, ale mam nadzieję, że damy radę. Chociaż przed synem jest mi bardzo głupio, bo przy mojej chorobie i naszych problemach podciągnął się na koniec roku szkolnego i dostał się w pierwszej preferencji do wybranego technikum. Byłam dumna z niego, ale cieszyć się nie umiałam, bo nasza sytuacja odbierała mi całą radość. Nowa szkoła i powinien... no cóż... może jak początek jest "nieciekawy" to końcówka będzie wspaniała. Taką mam nadzieję, chociaż mi przykro, bo fajnego mam syna i on niczemu nie jest winny, że matka ma już pięćdziesiątkę i zawodowo traktowana jest jak zbędny śmieć, co bardzo boli. Jego ociec ma go w czterech literach i syn go nic nie obchodzi, a i jedyny wujek też się od niego odwrócił... Nic to, ostatnie miesiące przeżyliśmy i to dzięki obcym osobą, to może jeszcze trochę wytrzymamy... bo jest widoczna szansa na poprawę, a ja ze wszystkich sił, które mi pozostały wykorzystam ją!


sobota, 24 sierpnia 2013

Końca nie widać.


Wczoraj znowu odebrałam na poczcie pięć listów poleconych i to wszystkie z instytucji prawno-sądowych... W czerwcu rozpętałam burzę, bo już nie wytrzymałam, która prawdopodobnie będzie miała swój finał w mediach i na pewno w Strasburgu, bo sprawa jest kuriozalna i rozum, nawet prawników jej nie obejmuje.
Kiedy wspominałam majową rozprawę w poście
 2010-2013 Dlaczego aż tyle???,
miałam nadzieję, że chociaż pod względem prawnym sprawa ma nareszcie swój finał. Nic błędnego.

Stali czytelnicy (jeszcze mojego starego bloga) wiedzą, ile czasu walczę z naszym systemem prokuratorsko-sędziowskim o prawa mojego dziecka, które w świetle przestrzegania, a raczej nie przestrzegania polskiego, jak i unijnego prawa są notorycznie łamane w okresie ciągłym od 2010 roku i to w kuriozalny sposób. Określenie kuriozum ostatnio baaardzo mi się podoba.
Chciałabym to wszystko opisać na blogu, ale na dzień dzisiejszy nie mam ani siły, ani czasu. W miarę możliwości będę robiła to sukcesywnie.

Bezprawie w świetle prawa. Poszkodowany czy pokrzywdzony traktowany jest przedmiotowo, natomiast przestępca czy oskarżony ma pełne poparcie i wsparcie prokuratury!!! Tak, całkowita odwrotność!!! Dla mnie i Strasburga dobrze, że prokuratura się pod tym wszystkim podpisuje! Są dokumenty, gdzie jest czarno na białym, dosłownie. Jednak to nie zmienia faktu, że... podam tylko przykładowo jeden wątek... dłużnik zarobkuje, firma nie dokonuje zajęć komorniczych, zadłużenie alimentacyjne rośnie z każdym dniem (obecnie to jakieś 25.000,-), a moje dziecko... hm, wg prokuratury ma się dobrze, bo pokrzywdzonym w tej sprawie jest... ojciec dziecka i jego potrzeby!!! Szlag człowieka może trafić.



czwartek, 22 sierpnia 2013

Wybór należy do nas.


"Trzymaj się z dala od ludzi,
którzy próbują pomniejszać Twoje ambicje.

Mali ludzie zawsze tak robią,
a naprawdę wielcy sprawiają,
że czujesz, że i Ty możesz być wielki."

                                                             Mark Twain




23.08.2013

I jeszcze od tych, którzy próbują pomniejszyć znaczenie tego,
co masz ;)
Margolka

Wybacz, muuusiałam :)

sobota, 17 sierpnia 2013

Ledwo rozbłysło, a już gaśnie.


Dokładnie dziesięć dni temu pojawiło się światełko w tunelu. Rozbłysł promyczek nad moją głową i moim życiem. Pojawił się zapomniany już uśmiech na twarzy, oczy rozjaśniały i gdzieś w środku zaczęły się przebijać uczucia już prawie zapomniane. Jednak światełko przygasza, a promyczek dający nadzieję traci swoją moc. Tak bardzo chciałabym je przy sobie zatrzymać, ale nie wiem czy dam radę. Nie mam pomysłu, nie mam możliwości. Zrobiłam co mogłam, a więcej już nie umiem. Chciałabym, ale nie wiem jak. Szara rzeczywistość potrafi wszystko zabić...

O tym, co się od dawna u mnie dzieje nie chcę pisać. Przynajmniej nie teraz. Było i jest ciężko, bardzo ciężko, cholernie ciężko. Jest to dla mnie bardzo trudne, różne myśli przechodziły przez głowę, bo jak długo można być silnym i ciągle walić w mur... Chcieć to nie zawsze znaczy móc...

Któregoś dnia pojawiła się na mojej drodze fundacja. Hm, a może to ja pojawiłam się na jej szlaku. Ważne, że nasze drogi się spotkały, bo właśnie w jej działania zaangażowałam się od ubiegłego tygodnia. To ona jest tym światełkiem w tunelu i promyczkiem nad moją głową. Chciałbym aby została na stałe w moim życiu. Tak bardzo chciałabym, bo to chyba moje miejsce i mój sposób na życie. Hm, kiedyś sama chciałam założyć fundację... Jest szansa na zarobek, w końcu. Jest szansa z czasem na stałą pracę. Jednak póki co, na pieniądze muszę poczekać.

Jednak ja na czekanie nie mam ani chwili, bo i tak już od dawna balansuję na bardzo cieniutkiej linie. Cud, że tyle wytrzymała, i ona, i ja. Teraz potrzebny jest kolejny cud i to na wczoraj, aby lina nie pękła, bo wszystko mogę stracić, dosłownie wszystko.


niedziela, 11 sierpnia 2013

Mam nadzieję...


Mam nadzieję,
bo ona właśnie powoli wraca...

Jeszcze nie wierzę,
że umiem, że jestem w stanie,
że się uda, że dam radę...
rozwalić ten cholerny mur.

Ale pojawiła się chęć i nadzieja, bo...
bo pojawiło się też maleńkie światełko w tunelu...







poniedziałek, 24 czerwca 2013

Czyżby koniec z oszukiwaniem?



Jeśli oczekujesz,
że świat będzie uczciwy wobec ciebie,
ponieważ ty jesteś uczciwy,
to oszukujesz samego siebie.

To tak,
jakbyś spodziewał się,
iż lew cię nie zje,
ponieważ ty nie zjesz jego.

                                                          zasłyszane


sobota, 22 czerwca 2013

Gdzie jest to cholerne wyjście?!





Nie uciekam. Nie chowam głowy w piasek.
Robię co mogę i nic z tego nie wynika.
Bezsilność, bezradność górują.
Zaczynam się poddawać.

Jak widać nie każdy problem da się rozwiązać.
Moje, te najważniejsze pozostają nierozwiązane. 
Jak widać nie z każdej sytuacji jest wyjście.
Szukam go i szukam, a tylko razy obrywam.
Jestem cała poobijana i obolała.
Nie daję już rady.

Gdzie jest to cholerne wyjście?!


niedziela, 16 czerwca 2013

I dalej rządzą problemy.


Dzieje się wiele, ale efekty są marne albo w ogóle ich nie ma. Pojawiają się promyczki i tak jak szybko się pojawiają, tak szybko gasną, a sprawy nierozwiązane pozostają. Jestem zmęczona i coraz bardziej zniechęcona. Nie poddaję się, ale powoli gubię sens wszelkich działań. Wiem, że muszę nad tym wszystkim jakoś panować, ale tego wszystkiego do ogarnięcia jak na jedną osobę jest stanowczo za dużo, a istotne problemy dalej wiszą mi nad głowa i nie widać rozwiązań.
Boję się, że tym razem jednak sobie nie poradzę...

Pojawiają się rzeczy, które są ciekawe i inspirujące z jednej strony, ale z drugiej bardzo czasochłonne i nie przekładające się na konkretne pieniądze. A żyć za coś trzeba, a i rachunki same się nie zapłacą.

Co do tekstów, to dwa pójdą w najbliższym numerze, plus jeszcze jeden, o który zostałam dodatkowo poproszona oraz kolejne dwa teksty zakwalifikowane zostały do kolejnego numeru. Fajnie i w sumie powinnam skakać z radości, ale nie umiem, bo otrzymana kasa jest nie wielka. Satysfakcja i zadowolenie nie umieją się przebić przez nadmiar moich problemów do rozwiązania. Zupełnie inaczej bym reagowała, gdybym miała stałe źródła dochodu, bo wówczas pisanie... pisanie traktowałaby jako dodatkowe zajęcie pozwalające realizować siebie, no i wpadałaby dodatkowa kasa. A tak... dalej moim życiem rządzą problemy.


czwartek, 6 czerwca 2013

Kolejne podejście i ...


... sześć bitych godzin spędzonych przy komputerze.

Płytka z oprogramowaniem i wyskakujące dobrze już znane mi błędy, których być nie powinno. Jak się okazuje  niezgodność programowa, której także być nie powinno. Kilka prób ściągnięcia właściwych sterowników kończy się fiaskiem. No cóż, może ściągnięcie oprogramowania on-line będzie rozwiązaniem. Hm, to tylko naiwność ludzka, bo nic z tego. Nie da się niestety. Najpierw trzeba on-line rozwiązać problemy z ciągle wyskakującymi alertami. Nie poddaję się i zabieram się do roboty, chociaż moja cierpliwość powoli się kończy... Nie przypuszczałam, że należy wykonać 1000 i 1 operacji... instalowanie, naprawianie błędów systemowych i programowych,  odinstalowywanie, aktualizowanie, odłączanie, przyłączanie i cholera wie co jeszcze. Jednak gdy moja cierpliwość dobiegała końca po wcześniejszych kilkugodzinnych, a koniecznych przygotowaniach, podjęłam ostatnią próbę zainstalowania niezbędnego mi oprogramowania... I wiecie co... mój trud zakończony został w końcu sukcesem. Już nie muszę nigdzie biegać aby cokolwiek wydrukować z mojego komputera, w końcu jest sprzężony z moim "kombajnem". Victoria!!! Przynajmniej jedna rzecz znowu działa w moim domu!!! Mam nadzieję, że jak najdłużej.

PS
W zaufaniu powiem, że do odmiany niniejszego posta nie chce mi automatycznie zapisywać i podglądu wyświetlać... ale zupełnie się tym nie przejmuję, bo to nie ma nic wspólnego z moim komputerem ;)
Idę spać, bo jutro ważny dla mnie dzień.


wtorek, 4 czerwca 2013

2010-2013 Dlaczego aż tyle???


Muszę chociaż wspomnieć, bo opisywać póki co nie mam siły, że po prawie trzech latach walki dopięłam swego. Wyegzekwowałam należne mojemu dziecku prawa. Ex nagle przestał się śmiać mi w twarz. W jego oczach pojawiły się nawet łzy. W końcu ktoś postawił weto jego kłamstwom, oszustwom i unikom. Uświadomił pewne fakty. Dostał szansę. Czy ją wykorzysta... od niego tylko zależy.

Tylko dlaczego dopiero teraz, a nie już w 2010 roku? Dlaczego???
Dlaczego musiałam przez tyle lat aż tyle wycierpieć i Młody też.
Dlatego, że mało kto przestrzega w naszym kraju prawa, a szczególnie instytucje do tego powołane. Może przez media inni powinni się dowiedzieć, a być może Strasburg powinien się przyjrzeć naszemu bezprawiu... Nie wiem jeszcze co zrobię, ale jedno wiem, że pozostawić tego bez echa nie mogę, chociażby dla innych samotnych matek...

 -----------------------------


Rozbudowałam wspomniane dwa teksty, jednak nie każdy temat da się ot tak rozbudować. Nie było łatwo, ale dałam radę i powstały dwa felietony i poszły mailem. Przede mną jeszcze dwa teksty do napisania, a w piątek spotkanie i okaże się co pójdzie do druku.


niedziela, 2 czerwca 2013

Nowość w moim życiu.


Ostatnio wiele się dzieje i momentami zwyczajnie nie nadążam. Młody dzisiaj wraca z kilkudniowej wycieczki, a ja nawet nie odczułam, że go nie ma, bo ciągle jestem "w biegu". W biegu, dosłownie i w przenośni. Kilkanaście spraw na raz, a wszystkie ważne, pilne i terminowe. Nie wszystkie dało się niestety ogarnąć, bo czasami terminy wręcz nakładały się na siebie. Szkoda tylko, że trzeba było także zrezygnować z przyjemności, bo tak mało ich ostatnio jest w moim życiu. No cóż, może z kiedyś da się to nadrobić.

Za mną sukcesy, wywalczone z ciężkim trudem. Sprawy mające dobry początek, ale pozostające w zawieszeniu, bo już niezależne są ode mnie. No i porażki, ale to samo życie. Sporo mam do opisania, ale na dzień dzisiejszy chciałabym się podzielić nowością w moim życiu...
Rynek pracy chyba nie ma już przede mną żadnych tajemnic, bo wtopił się już na stałe do mojego życia codziennego. I jest jak oddech i pożywienie każdego dnia.

Któregoś dnia wpadło mi ogłoszenie, w którym jakiś facet poszukuje młodych osób piszących. Hm, młodych. Nie jestem młoda, ale chyba "jakoś" pisać umiem i lubię. I to nie tylko na blogu. Sami kiedyś namawialiście mnie, że powinnam spróbować swoich sił poza blogiem i urzędami. Hm, cóż mi szkodzi spróbować. No i spróbowałam. Trochę to wszystko trwało, nim doszło do spotkania z właścicielem tworzącej się właśnie regionalnej gazetki, a raczej miesięcznika. Właściciel, to zakręcony wizjoner, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, bo ma zamiar zrealizować swoje marzenie. Może sobie na to pozwolić, bo ma inne stałe źródła dochodu. Rozmawiając  z nim miałam wrażenie, jakbym wraz z nim tworzyła tę gazetę. Powróciły moje marzenia sprzed lat o dziennikarstwie i szansa na ich spełnienie. Nie mogliśmy zakończyć naszej rozmowy. Młody chłopak z pasją. Niewielu jest takich.

W ubiegłym tygodniu na spotkanie przypominające prawdziwe kolegium dziennikarskie miałam przygotować 2-3 teksty o dowolnej tematyce. I tu zaczęły się schody. Czułam się jak uczennica przed bardzo ważnym egzaminem. Myślałam, kombinowałam i nie mogłam się zupełnie zabrać za pisanie. Wtórny analfabetyzm. Żadne zachęcające argumenty do mnie nie trafiały, a czas uciekał. Przyparta przez czas do muru z sercem na ramieniu coś tam "naskrobałam" i z drżącym sercem, gdzie tam sercem, całym dygocącym ciałem poszłam na wyznaczone spotkanie. Wcale nie było tak źle, bo prawdopodobnie moje "pióro" jest najlepsze z tam piszących, ale nie przekonało mnie to. Właściciel prosił abym dwa teksty rozbudowała, bo czytał z zainteresowaniem, a teksty się skończyły... Chce więcej. Z pozostałych dwóch tekstów zalecił, że dobrze byłoby zrobić jeden. Dziewczyny z dziennikarstwa, po wielu warsztatach i doświadczeniach w pisaniu do innych gazet stwierdziły, że nie wiedzą kiedy i czy w ogóle osiągną taki kunszt... A ja? A ja i tak się czułam malutka, niedoświadczona i przekonana, że nie robię tego dobrze...

Mam do rozbudowania wspomniane dwa teksty i zostałam poproszona o napisanie jeszcze dwóch. I wiecie co? Nie umiem się za nie zabrać. Chcę, ale jest we mnie jakiś strach, że nie będą się podobać, że zawiodę... w takim wymyślaniu to jestem dobra. Może dlatego, że mi zależy, że mam szansę na spełnienie marzenia. Nie wiem jak się zmobilizować i osiągnąć wewnętrzny luz konieczny do pisania. Nie wiem, czy sprawa z gazetką wypali, ale mam ogromną ochotę spróbować i cholernie się boję... Znowu czas ucieka, a ja nie biorę się za pisanie! Potrzebna mi jakaś mobilizacja!!!


piątek, 17 maja 2013

Luka w prawie i nikompetenti urzędnicy...czyli jak być nieubezpieczonym!


Od dłuższego czasu próbuję się dowiedzieć jak będzie wyglądało moje i syna ubezpieczenie zdrowotne, a konkretnie chodzi o korzystanie z opieki medycznej po skończonym moim świadczeniu ZUS-owskim. Haaa i odsyłana jestem od instytucji do instytucji, a każda uzyskana informacja wydaje się jak z kosmosu i to jeszcze każda z innej galaktyki. Ręce opadają, a ciśnienie rośnie.
Od dwóch tygodni zintensyfikowałam swoje poszukiwania detektywistyczne, bo inaczej nazwać tego nie mogę i... dzisiaj załatwiłam, nie, dla mnie to nie jest załatwienie sprawy, to jest jakaś paranoja!!!

Ale po kolei...
Z dniem 30 maja kończy się moje świadczenie ZUS-owskie, podczas którego, na podstawie odpowiednich dokumentów (nie będę pisała ile załatwiania) mogliśmy z synem korzystać z opieki medycznej, bo w chwili ustania mojego zatrudnienia syn był przeze mnie zgłoszony do tegoż ubezpieczenia zdrowotnego.
Ale co dalej? No właśnie... NFZ, ZUS, PUP, MOPS, jedna rundka, następna, następna i następna... nie koniecznie w tej samej kolejności, ale i tak bez konkretów. O przepraszam, jeden konkret i to bardzo mocny znalazłam... nie będziemy ubezpieczeni i korzystać z opieki medycznie nie będziemy mogli. Tylko prywatnie... zaaaajefajnie.
Chyba za mało rundek jeszcze zrobiłam, bo rozwiązania niii maaa!

No to, a piać od nowa! Wrrrr... I okazuje się, że teoretycznie są dwa wyjścia. Po pierwsze, mogę 31-go pierwszego podpisać umowę o pracę, co jest jednak mało realne. Po drugie mogę tego 31-go zarejestrować się w PUP-ie i to w drodze wyjątku i specjalnej sytuacji, bo to ostatni dzień roboczy miesiąca i PUP nie rejestruje bezrobotnych. W obu przypadkach muszę szczęśliwie dojechać, bo ubezpieczenie od 31-go od 00:00 już nas nie obejmuje, a i tak każda z instytucji ma 7 dni na złożenie zgłoszenia do ZUS-u do ubezpieczenia... Haaa i to ma być rozwiązanie. Trafia mnie, bo człowiek przez całe życie pracuje, a tu taki numer!!! Możemy się leczyć prywatnie. Cholera!!!
Dodam, że w tym roku 30 to Boże Ciało, a 1 i 2 to weekend!!!

Dalej ruszam od instytucji do instytucji... i znajduję jedno jedyne wyjście z sytuacji, które dla mnie jest paranoiczne.
Młody ma zasądzone alimenty i one mogą być podstawą, abym ja, jako opiekun prawny zgłosiła go do ubezpieczenia zdrowotnego. Co nie omieszkałam uczynić. A on teraz jako główny ubezpieczyciel może mnie zgłosić do ubezpieczenia jako członka rodziny. Tak też zrobiłam. Oczywiście, wszystkie dokumenty i tak ja podpisuję.
W związku, że chodzi o 31-go maja, to składkę, która jest wyższa procentowo od normalnej muszę zapłacić, upsss syn musi zapłacić za cały miesiąc. No i za czerwiec także będzie trzeba zapłacić, bo nie możemy ryzykować i zostać bez opieki medycznej...

Jestem wykończona, bo to tylko jedna ze spraw, którą załatwiłam i to z jakim trudem!

Nie rozumiem...
ani prawa, bo komu ono służy...
ani urzędników, którzy pobierają nie małą kasę za niewiedzę...
Nie rozumiem tego świata...


sobota, 11 maja 2013

Obelgi jak łachmany.


"Pewien człowiek zaczął publicznie lżyć Omara Khayyama:
- Jesteś bezbożnikiem! Pijakiem! Złodziejem!
W odpowiedzi Omar Khayyam tylko się uśmiechnął.

Obserwujący te scenę młody człowiek,
elegancko i modnie ubrany w jedwabne szaty zapytał Omara:
- Jak możesz znosić takie obelgi?
Czyżbyś pozostał obojętny na wyzwiska, którymi Cię obrzucono?
 Omar Khayyam ponownie się uśmiechnął
i zaprosił nieznajomego eleganta do swej piwniczki.

Tam, wśród zakurzonych staroci, stała skrzynia,
z której Omar wyjął brudne podziurawione łachmany
i rzucił młodzianowi:
- Masz, przymierz to - powiedział – Chyba będą pasować.


Młody człowiek wielce się zdenerwował:
-Po co mi dajesz te stare szmaty?
Przecież jestem przyzwoicie, schludnie ubrany!
Zwariowałeś?! – krzyknął odrzucając zniszczone ubrania.

- Sam zatem widzisz - powiedział Omar
- że nie chcesz przymierzać brudnych łachów.
Ja też nie chcę przymierzać brudnych słów,
które rzucił mi tamten człowiek…

Przejmować się obelgami
– to przymierzać łachmany, które Ci ktoś ciśnie..."



piątek, 10 maja 2013

Chwilowo powrócił duch walki.


Tabletki trochę złagodziły ból, to zebrałam siły do działania. A ciężko było, ale siedzenie z założonymi rękami nic nie da. Wybrałam się z duszą na ramieniu i laptopem do serwisu. Duszy też przydałby się serwis. Ale wracając do laptopa, to jest bardzo potrzebny nie tylko mi, bo byłabym uziemiona i bez szans w obecnej sytuacji, ale także i Młodemu, bo nawet prace domowe ma zadawane przez e-dziennik. Internet jest opłacany kosztem innych rzeczy, ale trzeba mieć przecież na czym z niego korzystać. W sumie okazało się, że z jednej strony nie jest najlepiej, ale z drugiej, że nie jest aż tak źle. Póki co, nie powinnam się aż tak martwić i mogę pracować na laptopie. A to co należałoby zrobić w nim może poczekać. Poczekać na kasę i na czas kiedy nie będzie mi aż tak potrzebny, aby oddać do serwisu. Odetchnęłam z ulgą, ale lekki niepokój mimo wszystko pozostał, czy będzie działać i jak długo...

Dzisiaj znowu odkryłam, a raczej uświadomiłam sobie, że ktoś chce mnie wykiwać i to nie żaden potencjalny pracodawca. Wykiwać... ha, pod pozorem udzielenia pomocy chce na mnie zarobić. Myślałam, że mnie trafi. Jak można wykorzystywać ludzi w trudnej sytuacji stwarzając pozory życzliwości, aby zrobić dobry interes. Nie rozumiem tego. Kolejny raz się zawiodłam. Prawdę powiedziawszy pomoc ta byłaby mi bardzo potrzebna, ale wykorzystywać więcej się już nie dam!!! Jakiś czas temu sobie to postanowiłam i tego będę się trzymać, choćby nie wiem co! Nie wiem także jak sama rozwiążę ten problem, czy sobie poradzę, nie wiem. Jedno wiem, że nikt nie będzie ani mnie, ani mojej sytuacji już nigdy wykorzystywać!!!


Kolejny dzień.


Znowu nie umiałam spać. Wstałam skoro świt z potwornym, rozrywającym bólem głowy i całym spiętym organizmem. Próbowałam wytrzymać ten ból. Niestety, przed chwilą zażyłam tabletki. Może pomogą... Żołądek wywraca mi się na drugą stronę i to nie tylko od tabletek. Wszystkiemu winny stres, problemy i ciągłe napięcie, nad którym nie udaje mi się zapanować. Wiem, że to do niczego dobrego nie prowadzi, ale to jest silniejsze ode mnie.

Haaa, przed chwilą znowu "dobijał się" do mnie niedoszły pracodawca "wizjoner" (jeden z wcześniejszych postów). Dobrze, że tylko telefonicznie. I bardzo dobrze, że w porę się zorientowałam i nie straciłam na niego, jak wielu innych, znacznie więcej czasu i energii oraz pieniędzy. Tak, bo byli i tacy, którzy w niego zainwestowali. Z takim inwestowaniem, to jestem baaardzo ostrożna, a poza tym, obecnie nie bardzo mam co inwestować.

Żeby było jeszcze "ciekawiej", to za oknem koszą trawę...


czwartek, 9 maja 2013

Jednak nie ogarniam.


Nie wiem czy to dzisiejsze odkrycie (opisane w poprzednim poście) było przysłowiową kroplą przelewającą czarę goryczy, bo rozwaliło mnie totalnie i nie mogę się poskładać do kupy. Staram się nad wszystkim panować, ale jakoś mi to nie wychodzi. Nie ogarniam tego wszystkiego. Stanowczo za dużo mam rzeczy na głowie. Poważnych problemów mi nie brakuje, a te "drobne" sypią się jak z rękawa...
Próby zapanowania dzisiaj nad własnym nastrojem zakończyły się fiaskiem. Nie umiem rozładować powstałego napięcia w organizmie. "Telepie" mną. A do tego wszystkiego po kolei leciało... problem z zamkiem u drzwi, piec nie utrzymuje odpowiedniej temperatury podgrzewanej wody, drukarka okazuje się bezużyteczna, a laptop szwankuje... Dobrze, że dzień się kończy...
Miałam nie narzekać, ale nic z tego... nie będę tego dusić w sobie. Nie umiem stwarzać pozorów. No nie umiem!!! Staram się, staram coś zmienić i nic nie wychodzi. Jestem tak wkurzona, podenerwowana, a siedzącej we mnie złości nie umiem rozładować. Nic nie pomaga. Nie wiem czy dzisiaj zasnę...


Nawiedzony pracodawca.


Ogłoszenie jak ogłoszenie. Nie wzbudzające podejrzeń. Krótkie, zwięzłe i swą formą wzbudzające zainteresowanie. Warto spróbować, czemu nie. Pracodawcą, a zarazem szefem firmy jest starszy mężczyzna z koncepcją rozwoju i poszerzenia zakresu działalności swojej firmy. Projekty, koncepcje, programy, kontakty obejmujące nie tylko rynek krajowy, ale i zagraniczny... facet ma gadane i wiedzę. Brzmi świetnie, ale "czegoś" mi w tym wszystkim brakuje. Niby nie ma się czego przyczepić, ale coś mi ciągle "nie gra". Coś czego nie umiem sprecyzować i nazwać... Ale jako osoba dociekliwa i asekurantka, próbowałam na różne sposoby dotrzeć do jakiś konkretnych informacji. I nic. Tak jakby firma nie istniała, przynajmniej w necie. W międzyczasie nasze spotkanie nie doszło do skutku z mojego powodu, więc pozostawaliśmy w kontakcie telefonicznym. Ale nie dawałam za wygrana i w końcu dzisiaj dotarłam do informacji, na widok których ręce mi najpierw opadły, a potem ogarnęła mnie wściekłość...

Firma istnieje i to od wielu lat. Ogłasza się cyklicznie i rekrutuje pracowników i specjalistów nawet za pośrednictwem Powiatowego Urzędu Pracy. Niby brzmi dobrze, ale jak się okazuje większość potencjalnych pracowników i specjalistów mogła się osobiście przekonać jak wygląda rzeczywistość. Dzięki Bogu miałam to darowane, bo nasze spotkanie przecież nie doszło do skutku, tak jakby wówczas coś mnie tknęło...

Firma ma swoją siedzibę w renomowanym miejscu, ale wynajmowane pomieszczenia przypominają składnicę makulatury (i to brudne) niż biuro. Żadnych konkretów, żadnych programów, żadnych kontaktów szef nie posiada poza samą wizją. Funduszy na realizację swojego genialnego pomysłu także nie ma. Sam utrzymuje się z emerytury i podobno z oszczędności. Rozmowy kwalifikacyjne i szkolenia (bo takowe też podobno prowadzi) polegają na jego monologu, z którego nic nie wynika poza omawianiem własnej wizji, w którą głęboko wierzy... Nie będę przytaczała wszystkiego, bo w głowie się to nie mieści. Najgorsze i bulwersujące jest to, że podobno urząd pracy doskonale zna sytuację i nie może nic zrobić. Bo pracodawca nie był karany...

"(...)Powiatowy urząd pracy może nie przyjąć oferty pracy, w szczególności jeżeli pracodawca w okresie 365 dni przed dniem zgłoszenia oferty pracy został ukarany lub skazany prawomocnym wyrokiem za naruszenie przepisów prawa pracy albo jest objęty postępowaniem dotyczącym naruszenia przepisów prawa pracy(...)."

Firma działa, urząd pracy wysyła stażystów (odmówić przyjęcia oferty bezrobotny, a zarejestrowany nie może), a opłacane jest to ze środków publicznych!!!


wtorek, 7 maja 2013

Zemsta czy głupota?


Wprawdzie każda zemsta na swój sposób jest głupotą, ale "pomysłowość" ludzka ciągle mnie szokuje.
Znajoma nie mając własnego lokum zmuszona jest jak wiele innych osób wynajmować mieszkanie. Umowa najmu jest rodzajem porozumienia między najemcą i wynajmującym, na którą zgodę wyrażają oby dwie strony. Niekoniecznie chętnie, ale jednak. W przypadku znajomej umowa obejmuje określone koszty najmu czyli stałe kwoty tzw. czynszu i odstępnego oraz zmienne wg zużycia mediów czyli gazu, energii i wody. Koszty centralnego ogrzewania wliczone są w kwotę czynszu.
Jednakże jednego roku znajoma zaoszczędziła na ogrzewaniu i liczyła na zwrot powstałej nadpłaty. Niestety, nadpłaty nie otrzymała. Nie wnikam jakie były tego powody, bo to wszystko przecież zależy od szczegółów zawartych w umowie między stronami. Faktem jest, że znajoma nadpłaty od właścicielki mieszkania nie otrzymała, co wprowadziło ją w stan wściekłości i wywołało niepowetowaną chęć zemsty. W nastroju złości wyczekiwała nadchodzącego sezonu grzewczego.  Gdy nadszedł zabrała się w końcu do działań odwetowych dając upust swoim emocjom. Regulatory ciepła na kaloryferach poustawiała na max-a i równocześnie pootwierała okna. Tychże już na max-a nie mogła już otworzyć, bo utrudniałyby jej codzienne życie. I tak znajoma przetrwała cały sezon. Sezon nie tylko grzewczy, ale w jej przypadku "sezon codziennej złośliwości".


poniedziałek, 6 maja 2013

Dosyć tego!

  



Nie wiem jak wy, ale ja postanowiłam przestać jęczeć i to nie z powodu poniedziałku. Postanowiłam przestać "jęczeć" przynajmniej dzisiaj. Postanowiłam, że dalej tak jak jest być już nie może. Władające mną emocje zamieniłam na konstruktywną i mobilizującą do działania złość. I udało się, przynajmniej dzisiaj. Nie był to wysiłek fizyczny lecz zmierzenie się z przeciwnościami, które wymagają nie siły mięśni lecz intensywnej pracy umysłu i emocji. Dlatego też jestem tak potwornie zmęczona i obolała, ale gdzieś tam w środku na swój sposób zadowolona.


sobota, 4 maja 2013

Hm, wyrodna matka ze mnie...


To co miałam napisać dzisiaj przesunie się troszkę w czasie, bo chcę poruszyć temat, który wrzuciła mi jedna z moich czytelniczek. Od kilku dni w swoisty dla siebie sposób próbuje mnie przekonać mailowo do jedynego według niej wyjścia z mojej sytuacji. W temacie tymże jakoś konsensusu znaleźć nie możemy, bo mamy skrajnie odmienne stanowiska.
W czym rzecz? Otóż, wspomniana czytelniczka uważa, iż jedynym wyjściem z mojej sytuacji jest wyjazd za granicę do pracy i pozostawienie małoletniego (prawne określenie osoby niepełnoletniej), a w przypadku Młodego to 15 lat... samego w domu. Uważa ona także, że stała opieka nie jest konieczna, bo piętnastolatek umie o siebie dobrze zadbać...

"(...)Zakładam, że Twój syn jest samodzielnym, mądrym i godnym zaufania chłopakiem i że wierzysz w niego,że da sobie radę.   Zakładam ,że nie jesteś toksyczną mamusią,  traktującą prawie dorosłego faceta jak nieporadne niemowlę.   Zakładam oczywiście, że piętnastolatek potrafi sam sobie ugotować, zrobić zakupy i umie obsłużyć pralkę. Prawda jakie to proste? Wiem, że zaraz powiesz, że to niemożliwe.   Ale dlaczego niemożliwe? Boisz się, że coś mu się stanie? Równie dobrze może się stać gdy będziesz w domu. (...) Może czas najwyższy pozwolić mu uwalniać się spod Twoich skrzydeł?    Matczyna miłość nie polega na byciu kwoką, która całe życie chowa pisklęta, a potem dorosłe kurczaki pod siebie.  Mądra miłość matki daje dziecku swobodę, samodzielność, co zaprocentuje w życiu umiejętnością dokonywania wyborów i podejmowania decyzji.  Mądra matka ufa swojemu dziecku i pomimo swoich obaw daje mu swobodę, oczywiście wszystko w granicach rozsądku. (...)"

I tak się właśnie zastanawiam, której z nas brakuje tego rozsądku??? A może to ja jestem nie z tej planety, bo dla mnie bezpieczeństwo dziecka jest najważniejsze??? A może to ja jestem tą wyrodną matką, jak sugeruje czytelniczka???

piątek, 3 maja 2013

Niby takie proste.

Posłuchaj siebie...





i zastosuj przepis...


"Zazwyczaj to,co w życiu stanowi największą wartość,
ma prosty przepis.
 Trochę wyczucia chwili, by nie przegapić żadnej okazji,
miarka wiary,że się uda,
szczypta zasad, by nie pomieszać składników,
cholernie dużo pracy i naprawdę dobrego serca,
żeby wytrzymać cierpliwie aż wszystko się połączy jak należy,
a na koniec – szczęście - bez limitu.
Z taką instrukcją nie może pójść źle.

A jednak czasem
nawet najwytrawniejszemu kucharzowi
z foremki uśmiecha się zakalec."


czwartek, 2 maja 2013

Ślicznotka.

zasłyszane

Lekarz przyszedł na wizytę domową do chorego dziecka.
Patrzy, a jego mała siostrzyczka biega boso po mieszkaniu.
- Ślicznotko! Kapcie włóż, bo się przeziębisz. - powiedział lekarz.

Po wizycie lekarza, mama zauważa, że mała dalej biega boso.
- Słyszałaś co pan doktor powiedział? - pyta córeczkę.
- Tak! Powiedział, że jestem ślicznotką!!!


Nie wiem jak wy kochani, ale mi baaardzo daleko do tej ślicznotki i nie chodzi tu o wiek. Po słowach lekarza, moja wyobraźnia z pewnością by "wspaniale" zadziała... boso, przeziębienie, choroba, lekarz, lekarstwa, wydatki... Trochę przesadzone, ale coś w tym stylu. A "ślicznotki"... prawdopodobnie bym nawet nie usłyszała. I w takich momentach ulatnia się jak kamfora moje pozytywne myślenie... podświadomość robi swoje.


środa, 1 maja 2013

Dlaczego jestem tu gdzie jestem?


Od bardzo dawna zadaję sobie pytanie "dlaczego?" Dlaczego ciągle w moim życiu miałam i mam pod górkę, a do tego jeszcze drogę usłaną ogromem przeszkód do pokonania. Sięgając wstecz jakoś nie mogę sobie przypomnieć w miarę prostej drogi. Nie, nie chodzi mi o użalanie się nad sobą lecz znalezienie przyczyn, które miały wpływ na moje życie i doprowadziły mnie do obecnej chwili czyli beznadziejnej sytuacji i uczucia przegranego życia... Po co mi to wiedzieć? Po to, aby móc mieć szansę  zmienić cokolwiek jeszcze w swoim życiu.
Wiem, że czynników jest wiele, bo życie to przecież proces złożony przypominający układanie puzzli. Cholera, w mojej układance ciągle brakowało elementów, a jak już były, to chyba nie z tego zestawu, bo nie pasowały. A może to ja ich nie umiałam dopasować...

Jedną z istotnych i chyba najważniejszą przyczyną było wykorzystywanie mnie. Przez całe lata nie zdawałam sobie nawet sprawy, że tak właśnie jest, bo wydawało mi się to normalne. Dopiero teraz dochodzi do mnie, że mnie i moich potrzeb czy pragnień nigdy nie było. Zawsze byli tylko inni ze swoimi wymaganiami i oczekiwaniami. Czym bardziej o tym myślę, tym bardziej nabieram przekonania, że moje życie było usługiwaniem innym. A "ja"? A mnie zwyczajnie nie było...

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie umiałam się przeciwstawić nikomu, zawsze ulegałam. To wszystko działo się podświadomie przy moim niemym przyzwoleniu, a raczej braku oporu z mojej strony. Jestem zła, zła na siebie, że na to wszystko "pozwalałam", ale wówczas nie byłam nawet świadoma, że tak się dzieje...

Dlatego też ponoszę ciągle konsekwencje takiego życia. Umiem zawalczyć o innych lecz o siebie niestety nie. Wszystkim wokoło pomagam, a sama nie umiem przyjmować pomocy innych, nie wspominając już o poproszeniu kogoś o pomoc we własnym imieniu. Tak we własnym imieniu, dla siebie, bo dla kogoś... to w tym jestem świetna! I co z tego jak ja teraz sama potrzebuję pomocy aby wydostać się na powierzchnię, a kompletnie nie wiem jak, bo nie umiem tego zrobić.

Jak się okazuje całe lata ciągnęłam wszelkie problemy i życie innych na swoich barkach, a ostatnio się dowiedziałam, że tak się po prostu  nie da na dłuższą metę. Jeden człowiek nie jest wstanie samotnie aż tyle udźwignąć. Jak sam tego nie zrozumie, to organizm mu o tym brutalnie przypomni. I tak też się stało w moim przypadku...

I fajnie, że o tym wszystkim wiem i o wielu innych sprawach też, o których nie raz jeszcze napiszę, ale kompletnie nie wiem co z tą wiedzą zrobić... Życia przecież tak szybko nie zmienię, jak inni mebli w mieszkaniu.


wtorek, 30 kwietnia 2013

I co dalej???


Czas ucieka, a ja ciągle szukam wyjścia. I ciągle natrafiam na zamknięte drzwi, których nawet nie da się wyważyć. Jestem przerażona. Przerażona tym co się dzieje teraz i przyszłością. A najbardziej to przeraża mnie bezsilność i sprawy, które ode mnie nie zależą, ale mają wpływ na moje i syna życie oraz na nasze bezpieczeństwo.
Jak w najbliższym czasie coś się nie zmieni, to nawet nie chce myśleć... Boję się. Ciągle upadam i podnoszę się, ale taka gimnastyka także może wykończyć człowieka. Powiedzenie, że "co cię nie zabije, to cię wzmocni" ma swoje uzasadnienie tylko do pewnego czasu, potem zaczyna dobijać... i jeszcze trudniej się podnieść po kolejnym upadku.


piątek, 26 kwietnia 2013

Ja też was lubię!


Dzisiaj przez telefon usłyszałam, że jestem wyjątkowa i niepowtarzalna... a później wpadły mi w ręce słowa Phila Bosmansa:


"Nie ma dru­giego człowieka ta­kiego jak ty.
Jes­teś je­dyny w swoim rodza­ju i wyjątko­wy,
całko­wicie ory­ginal­ny i niepow­tarzal­ny.
Nie wie­rzysz w to,
ale nap­rawdę nie ma żad­ne­go dru­giego ta­kiego jak ty.
I żaden człowiek, które­go kochasz,
nie będzie już zwyczaj­nym człowiekiem.
Ja­kaś osob­li­wa siła przy­ciąga­nia pro­mieniuje z niego.
I ty zmieniasz się pod je­go wpływem.
Je­mu możesz na­wet po­wie­dzieć:
"Dla mnie nie mu­sisz być nieomyl­ny,
bez błędów ani dos­ko­nały, bo:
Ja prze­cież ciebie lu­bię!" 


czwartek, 25 kwietnia 2013

No i jestem jak ta iskierka...



"Czym byłoby życie bez nadziei?
Iskierką odrywającą się od rozpalonego węgla
i gasnącą natychmiast".

                                                            Friedrich Holderling



"Po każdym dniu trzeba postawić kropkę,
odwrócić kartkę
i zaczynać od nowa".

                                                    Phil Bosmans


środa, 24 kwietnia 2013

Wyróżnienie.


 


Dziękuję Leptir za wyróżnienie i zaproszenie do zabawy :) Byłam bardzo zaskoczona, ale i sprawiło mi ono radość. Jeszcze raz dziękuję.








Mam odpowiedzieć na poniższe pytania...
To zaczynam...

  1. Największe twoje marzenie?
      Szczęśliwa rodzina.

  2. Twoje credo życiowe?
      Traktuj innych tak, jak sama chciałabyś być
       traktowana.

  3. Czy masz coś do ukrycia?
      Nie, nic, chyba że... pamięć mnie zawodzi :)

  4. Co według ciebie jest podstawą poczucia szczęścia?
      Bezpieczeństwo.

  5. Najlepsze lekarstwo na dołek?
      Drugi człowiek.

  6. Gdzie szukasz źródeł inspiracji życiowej?
      W sobie, naturze i chyba w drugim człowieku. 

  7. Kluczem do szczęścia jest...?
      Wewnętrzny spokój i życie w zgodzie z samym sobą. 

  8. Czy egoizm to zła cecha?
      W nadmiarze tak, ale szczyptę "zdrowego egoizmu"
      powinien posiadać każdy. Ja się tego uczę.

  9. Czego nigdy nie wyznałabyś partnerowi?
      Nic mi nie przychodzi do głowy.
      
10. Czym jest dla ciebie pasja?
      Zapomnieniem od codzienności i źródłem radości.

11. Czy wierzysz w Wielką Jedyną Miłość?
      W miłość tak,  w wielką też, chociaż  już niekoniecznie
      jedyną.

12. Dokończ zdanie: jeśli człowiek prawdziwie kocha to...
      ... zależy mu na szczęściu kochanej osoby, przenosi
      góry, wszystko staje się proste, zaraża radością...
      oj można by wymieniać.

A teraz powinnam zadać swoje pytania i taki miałam zamiar, ale te zadane przez Leptir nie są banalne, bo prowokują do głębszego zastanowienia się nad sobą i nie tylko.
Po co zmieniać coś co jest dobre... podaję je dalej.
 

Do zabawy zapraszam wszystkich, jednak wytypować mogę tylko kilka blogów, niestety.
Wyróżnienia więc przyznaję i zapraszam do zabawy:



wtorek, 23 kwietnia 2013

Zimowa prokreacja.

Od kiedy zamieszkały z nami kociaki, dostęp do balkonu mamy bardzo ograniczony, bo to ostatnie piętro, a ich ciekawość i ruchliwość nie zna granic. Szczególnie jednego. Z poprzednim kociakiem nie było takich problemów, balkon stał otworem.
Zachowania kociaków są nam w większości znane i żadną nowością nie jest ich "miłość" do wszelkich uchyłów, a szczególnie tych okiennych. Jednak w tym roku miłość ta przybrała na sile i to znacznie. Wiadomo, ostatnie piętro, gołębie to i zainteresowanie kotów zrozumiałe, chociaż niekoniecznie z dobrymi intencjami. Jednak od jakiegoś czasu ta ich "miłość" do okna balkonowego jest nie do okiełznania. Zaczęło mnie to nawet powoli irytować, ale zima  i śnieg za oknem, to cóż ja będę się balkonem przejmować. Jednak ciepło się zrobiło i należałoby balkon doprowadzić do ładu, ale ciągle "coś" i trochę mi zeszło. Wczoraj zaglądam i stwierdzam... no to balkonu nie posprzątam w najbliższym czasie...



W rogu jest gniazdo, na nim gołębica i dwa małe, chociaż już nie takie małe. Toż ci niespodzianka. Rodzinka mi się znienacka powiększyła. I to od razu o nową i to kompletną, bo ptaszyna ma partnera w przeciwieństwie do mnie, haaa. Czyżby to dobra wróżba?
Uświadomiłam sobie, że przedłużająca się zima nie powstrzymała naturalnych procesów prokreacyjnych. Gołębie musiały gniazdo budować jeszcze w wysokim śniegu, a pisklęta wykluwały się w bardzo niskich temperaturach, kiedy to o wiośnie można było tylko pomarzyć. Hm, natura.
Czy ktoś może wie ile czasu mogą one u mnie pomieszkiwać? Nie znam się na rozwoju ptactwa, niestety, a balkon kiedyś będzie trzeba umyć. Tylko kiedy...

P.S.
Trzymajcie kciuki, Młody zaczyna zdawać egzaminy, dziś, jutro i pojutrze.


poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Gdybym tak umiała...





Trudno myśleć o sobie dobrze i odważnie, gdy sytuacje w rzeczywistości wywołują odmienne uczucia. Nie da się myśleć pozytywnie kiedy człowiek czuje się gorszym. A ostatnio tak właśnie się czułam. Zresztą nie tylko ja, bo Młody (Misiek) także. Ja miałam dodatkowo ogromne poczucie winy.
 
Wiecie, że Młody jest nastolatkiem w okresie dojrzewania i szybkiego rozwoju fizycznego i nie wiadomo czy lepiej go ubierać czy żywić. Ostatnio Młody przystąpił do sakramentu Bierzmowania. I z jednej strony się cieszyłam, z drugiej natomiast złapałam totalnego "doła", który trochę już zelżał ale nie chce jednak odpuścić. Dalej czuję "niesmak' sytuacji.
Niby jestem świadoma tego wszystkiego co się dzieje w obecnej szkole i poza nią. Nie zawsze jest to inicjatywa dzieci i młodzieży lecz w większości samych rodziców. Widzę, obserwuję, ale nie rozumiem i nie mnie oceniać. Jednak Młody musiał się "znaleźć" w sytuacji, a nie było mu łatwo.
 
Jako jeden z kilku chłopaków (na prawie dwieście dzieciaków) nie był w garniturze. To jeszcze byłoby do przejścia, bo nawet gdyby moja sytuacja była inna to prawdopodobnie także nie kupiłabym mu garnituru na praktycznie dwa wyjścia. Jednak zadbałabym o jakiś godniejszy ubiór dla niego. Niestety, zamiast marynarki miał granatową bluzę (i to sportową szzzet!) i zniszczone sportowe buty. Jedynie koszula nadawała tonu odświętności. Wiem, że nie ważne co na zewnątrz lecz wewnątrz, nawet ksiądz to podkreślił na kazaniu, ale nie zmieniło to faktu, że okropnie się czułam. Malutka, gorsz i bezwartościowa. I jak w takiej sytuacji radzić sobie z własnymi uczuciami i emocjami...
 
Od jutra przed Młodym egzaminy i mam jedynie nadzieję, że jego ubiór nie wpłynie na umiejętność wykazania się wiedzą...


niedziela, 21 kwietnia 2013

Z każdej sytuacji jest wyjście.

Ile to razy już słyszałam. Hm, nawet sama powtarzałam sobie i innym. Teraz także powtarzam prawie codziennie, ale już bez wiary i przekonania w prawdziwość tych słów. Podobno z każdej sytuacji jest wyjście i to dobre też, tylko, że jakoś nie mogę go odnaleźć. Robię co mogę, aby chociaż szczelinę do tego wyjścia ujrzeć, a okazuje się, że kręcę się w koło jak kot za swoim ogonem. Tylko, że kotem nie jestem i równowagę tracę w przeciwieństwie do niego. Niech to... oj, pojechałabym "budowlanką", chociaż nie wiem czy umiem, ale ochotę mam ogromną! Może za miast tego uda mi się trochę otworzyć i pary upuścić. Qrde, z tym też mam problem, bo opór niesamowity.

Przy ogromie problemów i spraw do załatwienia są dwa dominujące i zarazem najistotniejsze. Praca, a raczej jej brak oraz problemy finansowe, które zaczynają mieć swoje konsekwencje. A z drugiej strony, to moja sytuacja nie powinna być aż tak tragiczna, bo teoretycznie i tylko teoretycznie mam sporo kasy. Przewrotność losu.
Jestem "właścicielką" (w imieniu syna) niemałej kasy, bo były dłużny jest mi już ponad dwadzieścia tysięcy złotych i dług ciągle rośnie. Który to już rok o nie walczę? Pamiętacie? To teraz wiecie, że nadal walczę, a wszelkie instytucje do tego powołane mają "w głębokim poszanowaniu" dobro dziecka. Wkurzającym, aby nie powiedzieć dosadniej, jest fakt, że są przepisy i paragrafy, ale jak się okazuje prawie nikt tego prawa nie przestrzega...
Poza tym jestem także "właścicielką" znacznej części nieruchomości, prawie jak "Pani na włościach". Fajnie, nie? Tylko, że sprawa spadkowa toczy się już piaty rok i końca nie widać, a nieruchomość niszczeje.

No to trochę pary ze mnie uszło. Przyznaję, nie było łatwo się otworzyć, ale udało się. Dobre i te "troszkę" na początek. Z czasem może będzie łatwiej.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Mur nie do pokonania.

Wczoraj próbowałam zapanować nad moim czarnowidztwem, ale nie bardzo mi się to udawało.  Podobnie jest dzisiaj. Rano budzę się i momentalnie żołądek przewraca mi się na drugą stronę. Ogarnia mnie strach, który potem trzyma mnie przez cały dzień i potęguje czarne myśli. Trudno mi w takim stanie funkcjonować, ale staram się z całych pozostałych sił. Staram się także ukrywać to wszystko co się dzieje przed Miskiem, aby go jeszcze bardziej nie dołować. Wiem, że on odbiera jak radar moje nastroje i zdaje sobie w pewnym stopniu z sytuacji, ale szczegółów oszczędzam mu, bo i tak trudna sytuacja bardzo źle na niego wpływa. Poza tym przed nim egzaminy i wybór kolejnej szkoły, a jak dla nastolatka to też ogromny stres.

Jest mi bardzo ciężko i trudno uwierzyć, że będzie jeszcze dobrze. Chciałabym jeszcze zawalczyć dla siebie i Miśka, ale już zupełnie nie wiem jak.
Hm, i ta dotychczas silna osoba jest bezradna, bezsilna i zgubiona. Ta, która przenosiła góry i dokonywała rzeczy niemożliwych, teraz ma problem z poradzeniem sobie z niewielką górką, bo prawie za każdą jest mur. Mur nie do rozwalenia, bo nawet nie drgnie.

sobota, 13 kwietnia 2013

Chmurzyska.

Wiszą nade mną te czarne chmurzyska i nie chcą się rozejść. Na dworze słoneczko już świeci i zima odchodzi w zapomnienie, a słoneczno dla mnie nie może jakoś zaświecić. Czekam i czekam. Oj gęste te chmurzyska. Ciekawe czy się doczekam na te promyczki czy rozhula się burza z piorunami.
Strach mnie ogarnia co będzie, gdy przyszłość niepewna. On też jest jak te chmurzyska, przyczepił się i nie chce odejść. Żadne metody na niego nie skutkują. Uparta bestia i bardzo waleczna, a mi brakuje już powoli sił. I jak w takich warunkach ruszyć do przodu? Oj ciężko.

środa, 10 kwietnia 2013

Za późno?

Ostatni rok, i to nie koniecznie ten kalendarzowy był i nadal jest dla mnie tak bardzo odmienny od pozostałych. Rok, w którym z jednej strony bardzo dużo się działo, z drugiej była pewna stagnacja. Z pewnością to rok, w którym bardzo wiele dowiedziałam się o sobie... i nie bardzo wiem co z tą wiedzą zrobić. Wprawdzie próbuję część tej wiedzy zastosować w życiu codziennym, ale z różnym skutkiem. Być może dlatego, że chyba przestało mi zależeć. Zatraciłam gdzieś sens tego wszystkiego co było do tej pory. Za to dominuje we mnie uczucie bezradności i bezsilność. Uczucie przegranego życia i beznadzieja.
W takim nastroju trudno wykrzesać w sobie siły i chęci do działania aby ruszyć do przodu. Całkowicie się jeszcze nie poddałam, ale jakoś nie umiem znaleźć motywacji, która poderwała by mnie do działania aby coś z tym przegranym życiem jeszcze zrobić.
Podobno każda chwila jest dobra, aby zacząć wszystko na nowo i to bez względu na wiek. Ile razy to słyszałam, ale jakoś to stwierdzenie mnie nie przekonuje i nie mobilizuje. Wręcz przeciwnie. Tkwi we mnie przekonanie, że już jest za późno. Za późno na cokolwiek.
A może jeszcze warto... ale jak...

sobota, 6 kwietnia 2013

Mail.

Dzisiaj kolejny raz napisała do mnie maila jedna z czytelniczek moich blogów i dziękuję jej za to. Od jakiegoś czasu dobijała się do mnie, bez efektu, a dzisiaj... "zmyła mi głowę". Zrobiła to w fantastyczny ciepły sposób i dotarła do mnie. Chyba nawet nie wiedziałam, że tak można...

Jak człowiek ma problemy, to różnie reaguje, ja najczęściej zamykam się w sobie i chowam, gdzieś w środku. A od dłuższego czasu, to problemy właśnie mnie kochają i nie mają ochoty zostawić mnie w spokoju, niestety. Dlatego też zaniedbałam swoje blogi, chociaż momentami próbowałam coś napisać czy wstawić, aby dać znać, że jeszcze żyję i mam zamiar wrócić. Jednak to chyba było jakieś takie z konieczności, bo powinnam, bo należałoby... Przyznaję się, brakuje mi tej mojej pisaniny i Was, ale ta dziewczyna, która kiedyś pisała gdzieś się zapodziała i nie może jakoś wrócić... A to co teraz leży mi na sercu czy żołądku, to nie wiem czy ktokolwiek chciałby czytać... A może warto spróbować i wyrzucić to wszystko z siebie...

wtorek, 22 stycznia 2013

Słynna szklanka.

Wszyscy chyba znamy poniższy obrazek i jego dwuznaczną interpretację.  I możemy widzieć szklankę do połowy pełną lub szklankę do połowy pustą. A wszystko zależy od naszego indywidualnego spojrzenia.
Ale chyba nie tylko...




Zawsze starałam się dostrzegać to co mam i cieszyć się tym. Nie było może tego zbyt wiele, ale nie o ilość tu przecież chodzi. Oczywiście, nie oznacza to, że nie starałam się osiągać więcej w miarę możliwości i... w przypadku nawet braku tych możliwości. Jednak w większości moich okresów życiowych w mniejszym lub w większym stopniu miałam zapewniony byt i względne poczucie bezpieczeństwa. Wówczas to jakoś łatwiej było mi skupić uwagę na tym co mam.
Jednak kiedyś miałam podobną sytuację do obecnej, w której byt jest zagrożony i brakuje poczucia bezpieczeństwa. Życie balansuje na krawędzi, a skupienie uwagi na pozytywach jest cholernie trudne. Myśli ogarnięte strachem ciągle krążą wokół braków i ich uzupełnieniem. Dostrzeganie pozytywów jest tylko chwilowe, bo zwycięża uwaga skupiona na niedoborach. Podstawowych niedoborach niezbędnych funkcjonowania i życia. Być może to strach przed realnym zagrożeniem zmusza do... takiego negatywnego myślenia.