środa, 21 grudnia 2011

Miłość u chłopa...

Nie pamiętam gdzie przeczytałam, ale sam tekst utkwił mi w pamięci:
Miłość u chłopa trwa dwa lata.
Potem jest jak jogurt po dacie ważności:
zjeść się da,
ale nie ma gwarancji, że nie zaszkodzi.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Uff nie chcą odejść...

Oczywiście moją walkę musiałam dodatkowo odchorować, bo jakby mogło być inaczej. Jednak jedna poważna sprawa odpadła mi przynajmniej na jakiś czas. Odzyskałam wewnętrzny spokój, chociaż pozostałych problemów mi nie ubyło. Cudowne uczucie spokoju, napawam się nim póki mogę. I właściwie to dopiero od wczoraj mogę myśleć o świętach. Trochę późno, ale tak się w tym roku dziwnie poskładało... Najgorsze jest to, że dzisiaj znowu bardzo źle się czuję. Jakby jakiś nawrót. Oboje z Miśkiem nie możemy dojść do siebie. On dzisiaj musiał się stawić w szkole, ale nie jest jeszcze w dobrej kondycji. A ja... dzisiaj fatalnie, ale cóż... każde zdenerwowanie i stres odbijają się w naszym organizmie jak lustrze. Z tym, że ja mam już na prawdę dosyć choróbsk i wszelkich tabletek...

wtorek, 13 grudnia 2011

Dwa zdechlaczki.

Dowlokłam się wczoraj do lekarza, który potwierdził ciąg dalszy mojego stanu chorobowego. Przyznaję, że jest lepiej, bo nawet głos odzyskałam i nie muszę się z Miśkiem komunikować sygnałami komórkowymi ;-) Przyznaję, że ciekawie to wyglądało.
Przypuszczam, że w pracy nie skaczą z radości z faktu, że mnie nie ma... a ja mam oczywiście wyrzuty sumienia, że się pochorowałam. Chociaż dokładnie przyglądając się sprawie to decydenci z mojej firmy także mieli w tym nie mały udział.
Od niedzieli rozłożył się Misiek, także wczoraj popołudniu sunęłam z nim do drugiego lekarza. Oskrzela ma czyste, ale ma taki kaszel, że go dusi, a wszystko od krtani. No to se tak we dwójkę chorujemy, bo w duecie podobno raźniej ;-)
Nie mogę powiedzieć, że z domu robi się szpital, bo obserwując zachowanie kociaków, to cieszą się doskonałą kondycją zdrowotną. I to jest optymistyczne na dzisiaj ;-)

niedziela, 11 grudnia 2011

Stanu chorobowego ciąg dalszy.

Niby jest lepiej, ale do końca nie jestem przekonana czy lekarka dobrała mi właściwy antybiotyk. Jakoś nie bardzo odczuwam jego działanie. Poza tym do jutra mam zwolnienie i mam się stawić do kontroli i ewentualnie przedłużyć zażywanie antybiotyku, ale... no właśnie. Już dzisiaj rano skończył się mój antybiotyk... A przerywać podobno nie należy.
Poza tym chyba ponownie zaczyna Miśka rozkładać. Nie podoba mi się jego kaszel, a mi też w stanie chorobowym nie uśmiecha mi się sterczenie w kolejach w przychodniach wypełnionych po brzegi chorymi...
Czy ja na prawdę nie zasługuję na odrobinę spokoju!

piątek, 9 grudnia 2011

Znowu tak samo...

Smutno mi dzisiaj jakoś... Może to przez choróbska, które mnie dopadły w swoje szpon... Może przez nadmiar trudnych spraw na głowie i bezsilność w ich rozwiązaniu... A może to zbliżające się święta... i znowu to samo... A raczej takie same święta lub bardzo podobne do siebie od wielu lat, podczas których do głosu dobija się samotność. Wiem, że nie powinnam narzekać według teorii, że inni mają się znacznie gorzej, ale to jest jednak silniejsze ode mnie...

czwartek, 8 grudnia 2011

Niszczarka bez zasilania ;-)

Jest lepiej, ale noce nie należą do przyjemności. Kaszel nie daje mi spać, chociaż dzień także nieźle mi uatrakcyjnia... Jestem za słaba aby cokolwiek zrobić w domu, a roboty od groma. Jak to w domu i to jeszcze przed świętami. I wpadłam na genialny pomysł... chyba tylko po to, aby uspokoić wyrzuty sumienia... Zabrałam się za porządki z różnymi odkładanymi dotychczas z braku czasu dokumentami, papierami i im pochodnymi. I wiecie co? Niezła ze mnie niszczarka i to bez dodatkowego zasilania ;-) Jednak aby uporać się z tą górą, którą w końcu dzisiaj ruszyłam moje L-4 jest stanowczo za krótkie ;-))) Najważniejsze, że pierwszy krok wykonany!

środa, 7 grudnia 2011

No i rozłożyło mnie na dobre...

Oczywiście w poniedziałek i we wtorek byłam w pracy. Musiałam. Przede wszystkim ze względu na mikołajkowe paczki. Nie chciałam aby dzieciaki były zawiedzione. Wszystko zaczęło się od piątkowego przeziębienia, w weekend do towarzystwa pojawiło się zapalenie zatok. W poniedziałek, jakby było mało, doszło zapalenie krtani. Zaczęłam zmieniać i tracić głos. We wtorek resztkami sił dowlekłam się do firmy aby sfinalizować paczkową akcję tracąc prawie całkowicie głos. Udało się. Ogarnęłam biurko i opuściłam firmę przed końcem dniówki. Dowlekłam się do lekarza i... wszystko musi przecież chodzić parami, a trójka była jakoś odosobniona, to mam do kompletu zapalenie oskrzeli. Mam też antybiotyk i L-4. I ledwo żyję.

niedziela, 4 grudnia 2011

No i dopadło mnie...

Trzecie podejście i tym razem najmocniejsze uderzenie... Bronię się, walczę, ale efekty raczej marne... Już dwa razy przechodziłam stany chorobowe i tym razem powinnam ten wyleżeć w łóżku i w pieleszach domowych, ale nie ma takiej opcji. Muszę jutro iść do pracy. Niech to... nie będę się wyrażać. Dwa dni na kurację, to stosunkowo za mało... Wiem, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale potrzebuję tej pracy, bez względu jaka ona nie jest daje jakiś tam stały dochód... Co ja się tu będę rozpisywać, sami wiecie jak jest.