Od dobrych kilku lat uczę się pozbywać ze swego otoczenia zbędnych rzeczy. Zbędnych, to pojecie względne, bo one nie są tak do końca zbędne, tylko często okresowo nieużywane. No i co z tego, jak i tak zajmują miejsce i ograniczają przestrzeń życiową. Ostatnio, podczas zmian mebli u Miśka przekonałam się jak doskonały ze mnie "chomik"... Obiecałam sobie, że już więcej tego nie powtórzę i... Misiek zabrał swoje rzeczy i poukładał w nowych meblach, a u mnie stoi kilka olbrzymich pakunków, które muszę przejrzeć i szczerze powiedziawszy, z którymi nie wiem co zrobić. Miejsca na nie nie ma, a i szkoda wyrzucić, bo a nuż się przydadzą, bo dobre...Niby sukcesywnie coś tam wyrzucam, czasami nawet jak mam natchnienie, to całkiem sympatycznie i szybko mi to idzie, ale... No właśnie zawsze pojawia się jakieś ale i dana rzecz jest cofana z drogi na śmietnik lub wydania z domu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz