Dzisiaj znowu kilka tabletek, ale w końcu popuściła swe szpony trzymająca mnie od kilku dni migrena. Mam nadzieję, że tym razem na dłużej i w końcu sobie pójdzie. Czuję się jakby walec mnie przejechał, a głowa... chyba teraz tony waży.
Znowu dochodzi do głosu stare myślenie, że powinnam ( bo wypada, bo należy ) odpisać na maile, ale serce rwie się do posta, bo to co chcę napisać nie jest dla mnie łatwe. Znając siebie, to po odpisaniu na maile, nie stworzyłabym tego posta.
Nawet teraz trudno mi uwierzyć, że zdobyłam się na odwagę, aby poprosić Was o pomoc. A to, że podałam konto na necie... na sama myśl robi mi się gorąco. Długo zbierałam w sobie odwagę aby napisać posta z prośbą. I prawdopodobnie gdybym znalazła jakiekolwiek inne rozsądne wyjście, nie zrobiłabym tego. A wierzcie, będąc zdesperowanym różne myśli krążą po głowie. I doskonale rozumiem inne osoby, które przez dłuższy czas biją głową w mur, że podejmują skrajne i niezrozumiałe dla innych kroki... Potem słyszymy puste słowa, jak to o nas państwo dba i ile to instytucji niesie pomoc... Przepraszam, ale g..no prawda. Człowiek jest pozostawiony samemu sobie i nikogo nie interesuje. Puka od drzwi do drzwi do instytucji pozornie niosących pomoc, traktowany jest jak wyrzutek społeczeństwa i odchodzi z przysłowiowym kwitkiem... Ja obstukałam wszystkie możliwe drzwi udzielające pomocy socjalnej, w ściąganiu alimentów, znalezieniu pracy.
O, akurat jeżeli chodzi o znalezienie pracy, to np w PUP-ie patrzono na mnie jak na okaz, który chce pracować. To co załatwia się w ciągu kilku dni ja załatwiłam w jeden dzień czym wzbudziłam ogromne zdziwienie pracowników. Chciałam także w tenże sam dzień iść do doradcy zawodowego, to patrzono na mnie jak na nienormalną. Urząd i tak nie miał nic do zaoferowania, ani ofert pracy, ani programów na działalność, ani programów aktywizujących 50+, ani przekwalifikujących.... Ale o tym innym razem, bo zeszłam z tematu.
O tym jak sobie radziliśmy i radzimy z Młodym, a raczej nie radzimy, bo jak widać potrzebujemy pomocy, napiszę innym razem, bo to trudne, bolesne i pełne emocji. Przynajmniej staraliśmy się dawać sobieradę, bo wyprzedaliśmy prawie wszystko co można było sprzedać. Najtrudniejszą dla mnie rzeczą do sprzedaży była obrączka po mamie... i pierścionek, który kiedyś od niej dostałam... Drugim, także bardzo trudnym momentem była sytuacja, kiedy to Młody pakował swoje kolekcje klocków Lego, na które z trudem od małego zbierał pieniądze...
Wierzcie mi, że w dzisiejszych czasach idzie żyć bez wielu rzeczy, chociaż niektórym może wydać się to niewyobrażalne. W dobie szybkiej komunikacji nie jest łatwe istnieć bez telefonu, internetu, ale da się. Życie nabiera zupełnie nowego, dla młodych nieznanego, a dla nas zapomnianego już wymiaru. A pro po, od wczoraj znowu mam telefon i tylko dlatego, że to był ostatni "dzwonek", bo nałożono by na mnie tzw. wysokie kary umowne za zerwanie umowy. Na jakiś czas mam spokój. Od dawna nie było tak, że jest telefon i internet, chociaż ten drugi już niedługo.
Wczoraj rozmawiałam z pedagogiem szkolnym i stwierdził, że nie można się do mnie dodzwonić, haaa. Jak to, przecież przy blokadzie to przecież... No cóż ja miałam całkowicie zablokowany, na rozmowy wychodzące i przychodzące. Był bardzo zdziwiony... No cóż, mając do wyboru telefon czy prąd lub jedzenie czy internet, dla mnie wybór jest jednoznaczny... Chociaż czasami wybór bywa między prądem, a jedzeniem...
I tu chciałabym bardzo podziękować...
wszystkim KTOSIOM, bo...
KTOŚ wpłacił pieniądze,
KTOŚ zadbał o Młodego i jego zawodowe rzeczy,
KTOŚ zadeklarował pomoc Młodemu w języku obcym,
KTOŚ podesłał kosmetyki, abym mogła sprzedać,
KTOŚ wysłał paczkę z jedzeniem (jeszcze nie dotarła),
KTOŚ zechciał przesłać moje CV dalej,
KTOŚ opowiedział mi swoją historię,
KTOŚ dobrym słowem dał nadzieję...
Jestem tak bardzo zaskoczona, że brakuje mi słów, aby wyrazić wdzięczność...
DZIĘKUJĘ każdemu KTOSIOWI
Wróciła wiara i nadzieja, w ludzi i w dobro.