niedziela, 14 grudnia 2014

W podziękowaniu...

Kochani dziękuję
że JESTEŚCIE 
ze mną i przy mnie.

To przepiękne widowisko
dedykuję Wam
w podziękowaniu.





sobota, 6 grudnia 2014

Mikołajki.


Zrobiłam sobie dzisiaj prezent Mikołajkowy! A co! Napisałam maila, z którym zwlekałam już jakiś czas. Chciałam napisać, ale się bałam, bo wiecie jak to u mnie jest z proszeniem dla siebie. Dla innych to... pstryk i jest. A ja... dla siebie, to zwijam się jak piskorz, katuję poczuciem winy, kombinuję jak koń pod górę i takie tam. Zrobiłam to!!!

A teraz mam ochotę zrobić Wam Kochani prezent. A co!
Jak zmiany, to zmiany na całego, z rozmachem :) Taki mały żart.

A poważnie, to zamykam powoli to co było, otwierając się na coś kompletnie innego i nowego. Myśląc o firmie i podejmując pewne działania, jeszcze nieśmiałe, nie stać mnie na stronkę, ale są inne rozwiązania, nieprawdaż...

Założyłam nowego bloga, który dopiero tworzę, ale zaglądać już można. Odważyłam się także stworzyć stronkę na fb. Nie wszystko technicznie umiem opanować, ale na zasadzie prób i błędów moja wiedza się poszerza i posuwam się powolutku do przodu.

Kochani zapraszam na blog Epoka Miłości Serca

oraz na stronkę na fb o tej samej nazwie Epoka Miłości Serca

Nie zamykam tego okienka i nie znikam, oj nie.
Jestem w momencie przejścia i zmian, także znaleźć będziecie mnie mogli znaleźć w obydwu miejscach... I w Domku z kominkiem jak i w Epoce Miłości Serca.
Być może znajdziecie coś dla siebie w tym z czym zamierzam się dzielić. Zapraszam :)


autor nieznany, zdjęcie z intrtnetu



środa, 3 grudnia 2014

Co u mnie? cd.



Nie wiem co wyjdzie z moich planów i działań, ale dam z siebie wszystko aby z czasem uruchomić własną firmę. Teraz wszystkie moje wysiłki idą w tym kierunku. Jednak sytuacja moja finansowa nie zmieniła się, a idą świata... Zbieram się aby napisać maila, do osoby, która mi już pomogła i obiecała, że pomoże, ale już od paru dni zbieram się na odwagę aby poprosić o pomoc. Jednak dla mnie to jest tak bardzo trudne... ale nie mam innego wyjścia, szczególnie teraz, kiedy zabrałam się do tworzenia czegoś własnego. Teraz, kiedy udało mi się chociaż załagodzić sprawę w spółdzielni mieszkaniowej... Teraz kiedy Młody zaczął wierzyć, że damy radę... Pomimo tego co jest, bo zaczęłam się uśmiechać i uwierzyłam, że teraz to już musi (to jest jedyne musi, które akceptuję) być dobrze. MUSI, nie ma innej opcji!!! Nie daliście mi zginąć z Młodym, to i teraz nie dacie, kiedy jest już tak blisko prawda?

Resztę później... zbyt dużo we mnie emocji...


Co u mnie?


Pomysł na własną inicjatywę nabiera kolorów, ale może po kolei...

Już od kilku dobrych miesięcy chodził mi pomysł zrobienia czegoś na własny rachunek. Brakowało mi ciągle odwagi. Uważam, nie, teraz to wiem, że nie bez powodu trafiałam na firmy - oszustów. W końcu wszystko dzieje się po coś i dla nas, a nie nam. Teraz to wiem, chociaż jestem na początku drogi. Boję się, ale nie mam już nic do stracenia...

Nie bez powodu uniknęłam kilkakrotnie śmierci... Nie bez powodu przetrwałam ten trudny czas z pomocą kompletnie obcych osób, kiedy rodzina... Każdy dokonuje własnych wyborów...

Chyba coś mam do zrobienia jeszcze na tym świecie skoro pomimo gruzowiska na którym jestem nadal jeszcze jestem, chociaż wg wszelkich prawideł nie powinno mnie już być, ani też nie powinnam... Coś niewidzialnego nade mną jednak czuwa...
Jeżeli tyle przeszłam, to teraz kiedy pojawia się realne wyjście nie zostanę sama, bo byłoby to zaprzeczeniem wszystkiego co się wydarzyło do tej pory...

Tak więc, rozważając pomysł na samozatrudnienie nadal składałam aplikacje i chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne. W pewnym momencie pojawiła się osoba o podobnych, jak się na początku wydawało zainteresowaniach i zaczęłyśmy opracowywać możliwości rozpoczęcia zarobkowania. Kosztowało to wysiłku, czasu, pracy i niewielkich nakładów finansowych... Jednak nic z tego nie wyszło, bo jak się okazało nasze wartości różnią się. Ja chcę ludziom pomagać, dzielić się tym co umiem najlepiej, a potencjalna wspólniczka chce bazować na wiedzy innych po niewielkich modyfikacjach... Niestety, nie mogłam wejść w naciągactwo innych, bo nie tędy droga. Jedyne co można dobrze robić, to robić z sercem i tyle. A może aż tyle!!!

Było mi przykro, plany runęły... ale przecież nie mam nic do stracenia i od paru dni zabrałam się sama za tworzenie własnego biznesu. Oj, hucznie nazwane, bo do biznesu daleka jeszcze droga, ale... to jest to, co chciałabym robić. Kocham to i jak tylko pomyślę... gębusia mi się śmieje, chociaż moje problemy nie zniknęły i podcinają mi skrzydła, które próbuję rozpościerać...

Pomysłów sporo, jeden za drugim wpadają mi do głowy i już chciałabym je zacząć realizować, ale póki co jest wszystko na etapie opracowywania i wstępnych eksperymentów...

cdn.

Poczytałam i...


Nie było mnie i wracając trochę poczytałam, co sama napisałam i co pojawiło się w komentarzach. No cóż, każdy ma prawo do swojego zdania zależnego od punktu widzenia, ale lepiej pasowałoby tu jednak... od miejsca siedzenia...

Już kiedyś pisałam, że syty głodnego nie zrozumie, tak jak zdrowy chorego. Dla jednych zwykłe przeziębienie jest "gwoździem do trumny". Dla innych poważna, i to często nieuleczalna choroba jest możliwością innego spojrzenia na świat, przewartościowania własnego życia i dostrzeżenia piekna otaczającego nas świata...
O tym co wybieramy, decydujemy jednak sami.

Czasami warto byłoby się zastanowić nim wydamy pochopny osąd, o kimś, o kim prawie nic nie wiemy. Jeżeli nie mamy czasu aby poznać danej osoby chociaż w minimalnym stopniu, to tym bardziej nie powinniśmy jej osadzać. Niestety, każdy osąd jest przejawem własnych nierozwiązanych problemów i "dowalanie innym" nic nie zmieni...

Nie ukrywam, że czytając niektóre komentarze przez moment robiło mi się smutno. Jednak moje dotychczasowe doświadczenia życiowe, a szczególnie te z ostatnich około dwóch lat bardzo mnie zmieniły. Dzisiaj jestem już zupełnie inną osobą niż byłam... kompletnie inaczej postrzegam otaczający mnie świat, a szczególnie ludzi, chociaż ciągle się uczę...


poniedziałek, 6 października 2014

Polska rzeczywistość.

Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że było trzeba siedzieć na czterech literach w domu, a nie rwać się do pracy. Wiem, wiem, że nie umiałabym tak siedzieć, ale teraz to tylko same problemy.
W ZUS-ie jestem zgłoszona przez dwie firmy i kata z NFZ-u została zablokowana. Młodego prawdopodobnie też, bo był zgłaszany do ubezpieczenia razem ze mną. Firmy mnie nie wyrejestrowały, z czego jedna praktycznie nie istnieje. Właściwymi dokumentami nie dysponuję, bo ich od firm nie otrzymałam i nie mogę się sama wyrejestrować. Zajefajnie.
Próba załatwienia zaliczki alimentacyjnej w MOPS-ie skończyła się załatwianiem 101 dokumentów, z których części i tak nie miałam kompletnych, bo firmy nie wywiązały się z nałożonego na nich obowiązku wydania mi odpowiednich dokumentów w temacie zatrudnienia czy zakończenia umów. Coś było zgłoszone do ZUS-u, ale już nie do US... i takie tam. A ja dokumentów nie mam i wypisywałam tysiące oświadczeń pod groźbą odpowiedzialności karnej, tak jakby to była moja wina. Wszystko złożone z dużym opóźnieniem, a i tak nie wiadomo czy przejdzie, bo... wymagane są dokumenty. Zajefajnie.
Co do pracy... już... prawie... i nic. Jestem zmęczona. Przeglądanie ogłoszeń i wysyłanie aplikacji zaczyna przyprawiać mnie o mdłości. Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie... a może by tak coś samej spróbować... ale mam sporo wątpliwości. Ale jak patrzę na to co się dzieje w sprawie pracy, to być może to jedyne wyjście. Zaczynam myśleć poważnie aby spróbować...
Spółdzielnia mieszkaniowa straciła cierpliwość, chociaż płaciłam ile mogłam...
Młody chory... nie mam nawet ochoty sprawdzać zablokowanej karty NFZ...

niedziela, 28 września 2014

Już mi wszystko jedno...


Dawno mnie nie było i zastanawiałam się czy temu co się dzieje nadawać jeszcze moc przez opisywanie tego. Mając chwilowo dostęp postanowiłam zajrzeć i... mile jestem zaskoczona wpisami. Dziękuję Kochani. Postanowiłam dać znać o sobie.
Logując się do bloga, aby napisać co u nas zastanawiałam się czy pamiętam hasło i kliknęłam w logowanie i... szok, bez logowania, bez hasła byłam na własnym blogu. Znaczy, że mam pisać o tym co się dzieje. A działo się jak zwykle dużo, ale chociaż część spróbuję ująć krótko w słowach.

W lipcu podjęłam śmieciową pracę za w sumie marne pieniądze, ale ważne aby coś robić. Młody nie mógł znaleźć pracy (16lat), a chciał pomóc i w efekcie od połowy lipca dołączył do mnie. Praca po 8 godzin i nieważne, że zlecenie. Do tego bilety miesięczne dla mnie i Młodego. Miało być dobrze, ale nie było. Wynagrodzenie za lipiec się przesuwało i przesuwało, aż w drugiej połowie sierpnia firma przestała istnieć... Jak się czułam nie będę opisywać i ze względu na mnie i na Młodego. A może szczególnie na Młodego, bo chce mi się ryczeć. Jak się okazało firma uprawia podobny proceder od wielu lat zmieniając miejsca siedziby firmy. Zainteresowaliśmy tematem prasę, ale cóż to da, jak pieniędzy nie odzyskamy, a firma powstanie pod nową nazwą. Nie mieści mi się w głowie.

Dzięki otrzymanej pomocy udało mi się na jakiś czas odsunąć widmo komornika i jakoś z Młodym przetrwać, ale momentami jest mi już wszystko jedno... Straciłam dofinansowanie do czynszu, bo nie byłam w stanie zapłacić wymaganej różnicy... no to i zadłużenie w spółdzielni lawinowo wzrośnie.
W sądzie o alimenty parodia i cyrk. To się w głowie nie mieści. Po ponad 5 latach walki... odpuściłam, bo nie mam już siły...

Młody rozpoczął nowy rok bardzo fajnie, ale znowu bez podręczników. Ma chociaż otrzymane od Człowieka z Wielkim Sercem narzędzia i sprzęty do przedmiotów zawodowych. Ma czym działać, ale brak elementów do montażu, bo jakieś zespoły całe już tworzą. Dostał parę groszy ze szkoły na ich zakup, to pierwsze konstrukcje zaliczył bardzo dobrze.
Młody ma przyznane stypendium ponad 300zł na semestr, ale... ale najpierw muszę kasę wyłożyć, której nie mam na zakup książek, a oni mi zwrócą... ale w grudniu. Nie wiem kto to prawo układa!
Wszystko mi jedno co będzie...

Nawet nie chce mi się pisać...
I o czym tu pisać, nawet jak jest na czym, jak dobrych wieści brak...
Miałam problem z netem, ze sprzętem i pocztą, potraciły mi się Wasze maile...
Proszę o kontakt na maila przypisanego do bloga:
saraa@amorki.pl

Kochani dziękuję, że o nas pamiętacie


sobota, 26 lipca 2014

Oj, nowości od cholery!


"Każdy dzień niesie coś nowego,
tylko trzeba się dobrze rozejrzeć
i chcieć to zauważyć."


No to się rozglądam i zauważam...
Wstaję i za oknem świeci słońce. Fajnie, ale nic nowego. Wczoraj świeciło, przed wczoraj świeciło... Może trochę inaczej, ale różnicy nie dostrzegam.
Idę do łazienki... kurek dalej do naprawy. Nic nowego od jakiegoś czasu. No cóż, jak zawsze mam jeszcze jeden kurek do wyboru. Ten jeszcze działa. Ciekawe jak długo, bo jest tak samo wiekowy jak ten pierwszy. Z poprzedniego wieku. Dobrej jakości były wówczas rzeczy, a nie to co teraz. Te dzisiejsze aż tak długo by nie wytrzymały.
Odpływ przy umywalce na druciku jeszcze się trzyma. Ważne, że się trzyma. Hm, trzeba by drucik wymienić, bo o wymianie odpływu tylko mogę sobie pomarzyć.
Idę do kuchni. Chlebek jest. Otwieram lodówkę. Super, jest coś na śniadanie i mam wybór: pomidor, ser, ogórek kiszony. Wybór możemy potraktować jako nowość, pierwszą w dniu dzisiejszym.
Jadę do "pracy". Fajnie, że mam jeszcze bilet. Autobus przyjechał punktualnie. Kierowca przy 30 stopniach jeszcze grzeje. Darmowa sauna. Tylko dlaczego ludzie mdleją?
Chętnie bym nie jechała do pracy, ale coś robić muszę. Pseudo praca, pseudo wynagrodzenie niższe od zasiłku dla bezrobotnych, a warunki pracy prowizoryczne. Dalej nie dostałam wynagrodzenia za poprzedni miesiąc, a już ten się kończy. Nic nowego.
Wracam do domu i zastanawiam się czy coś mi już odcięli czy dopiero jutro.
Pustki w portfelu. Podobno pusty portfel, to portfel z możliwościami. Haaa jakoś ich nie widzę, tych możliwości. Nie ma kasy, to nie muszę iść do sklepu, nie muszę robić zakupów, nie muszę nieść siatki, nie muszę jeść. Przynajmniej znowu schudnę. No tak, ale potrzebne będą kolejne spodnie, bo te co mam i tak z tyłka mi spadają. A ludzie mówią, że trudno się odchudzać, a mi to przychodzi jakoś bez wysiłku i nie zamierzone.
W skrzynce kolejne wezwania. Wezwania wprawdzie nowe, ale do starych spraw. Instytucje mają jednak do mnie zaufanie, licząc że jednak zapłacę. Tylko dlaczego sądem straszą? Przyszłość przepowiadają? Chyba tak.
No i odcięli. I to nie jedną rzecz. I to jest już nowość! Hm, jak nie ma co gotować to i nie trzeba się martwić na czym gotować.
Wchodzę do domu... Najchętniej bym nie wchodziła... Wchodzę, póki mam do czego...
Do końca dnia już nie daleko...


piątek, 25 lipca 2014

Klatka w tunelu.


Siadłam na moment na balkonie, na co od dawna nie mam czasu... Myśli szybowały po obecnym moim życiu, zahaczając o przeszłość i wybiegając w przyszłość...

Teraz czuję się jak w klatce, bardzo małej i ciasnej klatce. Wykonywanie jakichkolwiek ruchów jest wręcz niemożliwe. Każda próba manewru kończy się dodatkowym bólem i coraz bardziej mnie utwierdza w przekonaniu, że nie dam rady już zmienić swojej patowej sytuacji... Pomimo moich działań, klatka pomniejsza swoją powierzchnię...

Idąc przez życie nigdy niczego nie żałowałam. Może zwyczajnie nie czułam żalu, bo myślałam, że tak ma być. Tak ma się toczyć moje życie. Tera żałuję. Cholernie żałuję wielu rzeczy. I wielu straconych lat. Moje życie toczyło się beze mnie. Mnie jako mnie w nim nie było... Późno to zrozumiałam i to w momencie kiedy wszystko się totalnie zawaliło...

Przyszłości w ogóle nie widzę. Mam wrażenie, że mój tunel nie ma końca. A nawet jak gdzieś tam się kończy, to ja tego końca dzisiaj nie widzę. Zawrócić się już nie da, a sił aby iść dalej mam coraz mniej...


niedziela, 29 czerwca 2014

Życie jak sinusoida!


Budzę się rano i cieszę się, że żyję i kolejny dzień przede mną. Dzień, który ma szanse obfitować w dobre wydarzenia... Nadzieja, a jednak wyczuwam w organizmie każdą swoją komórkę, która jest napięta ze stresu, bo wraz z otwarciem oczu czeka na mnie rzeczywistość, której już nie ogarniam. Cudownie, że za oknem świeci słońce, ale żołądek jest zawiązany na supełek i z ogromnym trudem przyjmuje pożywienie albo i nie, i odbiera radość z pięknego dnia. Pijąc kawę, jak jest, doceniam jej wspaniały aromat i smak, ale myśli uciekają do spraw nie rozwiązanych i spędzających sen z oczu czym odbierają radość cieszenia się chwilą. Mimo wszystko zakasuję rękawy i robię to co mogę, to co jestem wstanie...
W tym tygodniu już nawet organizm miał dosyć...
dawno się aż tak źle nie czułam.

Rozprawa... kolejna w sierpniu. I co mi z tego, że sąd nałożył 1000,- zł. kary na pracodawcę ex-ia, jak dalej wszystko jest w zawieszeniu. Może ktoś zna prawnika, który zechciałby zadziałać charytatywnie i pomóc mi napisać skargę do Strasburga, bo to co się dzieje przechodzi ludzkie pojecie.

Co do decyzji z US, też nie mam pojęcia jak mogłabym do sprawy podejść. Nie znam się na przepisach podatkowo-spadkowych. Może jest jakaś możliwość odroczenia płatności w czasie, bo na dzień dzisiejszy i tak jest to nierealne, a dodatkowych problemów z US na prawdę mi nie potrzeba. Może, ktoś był w podobnej sytuacji albo zna się na przepisach, to proszę o pomoc. Może jest jakieś wyjście dla mnie przynajmniej z tej sytuacji.

Z pracą nic się nie zmieniło, chociaż byłam na kolejnych rozmowach... Przeglądając kolejne ogłoszenia robi mi się niedobrze... Nie mając innego wyboru jeżdżę tam gdzie jeździłam, ale nie wiem czy każdego kolejnego dnia firma będzie istniała, bo działa na granicy prawa, a czasami nawet poza prawem. Podobno w ten sposób działa większość firm... dla mnie niepojęte. Dostałam drugie 200,-zł, ale co to jest za zarobek? A odliczając bilet miesięczny, to... Jednak nie mając innego zajęcia zarobkowego jeżdżę, bo to lepsze niż siedzenie w domu. No i przynajmniej "coś" dostałam, no nie, ale czy w lipcu "coś" dostanę, nie wiem...

Młody zakończył rok szkolny z sukcesem, przynajmniej z przedmiotów zawodowych, bo z językami obcymi przeżyliśmy chwile zgrozy... Ma jedną z najwyższych frekwencji w szkole, z przedmiotów zawodowych jest najlepszy, z pozostałych oscyluje w granicach średniej klasy, ale języki... Jestem dumna z niego, szkoła też. Będąc w aż tak trudnej sytuacji domowej ( ja już mam dosyć, a co dopiero on), nie mając wszystkich podręczników, nie mając prawie nic z przedmiotów zawodowych... Miał starą, wręcz antyczną lutownicę po dziadku, która w październiku wysiadła na amen. Podobną, także antyczną pożyczyła mu nauczycielka...

Kiedy naszedł mail z propozycją pomocy dla Młodego, nie mógł uwierzyć w to co czytał. Błysk w jego oku, pomykający uśmiech na jego twarzy... widok bezcenny! Zastanawiał się co może sobie wybrać. Nie mógł się zdecydować, bo w sumie wszystko z wypisanych rzeczy mu potrzebne, a to i tak nie wszystko... Nim się zdecydował, przyszła paczka od człowieka o ogromnym sercu. Nie doczytaliśmy w mailu, bo wypisane rzeczy właśnie były w drodze do Młodego... Młody odebrał ją przede mną i kiedy wróciłam do domu wyciągał po jednej rzeczy i pokazywał z namaszczeniem. Znowu ten błysk w oku, pomykający uśmiech na twarzy... zachwyt i niedowierzanie. Niedowierzanie, że to jego. Niedowierzanie, że ktoś kto go zupełnie nie zna, robi coś tak wielkiego dla niego...
Dla takich chwil warto żyć! Doceniam i jestem bardzo wdzięczna, że ktoś chciał pomóc, zadał sobie trud zakupu, wyłożył własne pieniądze, wysłał... wkładając w każdą czynność dobroć i serce...


Dopisek 17:59

Właśnie się dowiedziałam, że odeszła kolejna osoba... odeszła na zawsze w wieku 60 lat. Osoba, którą bardzo dobrze znałam, chociaż ostatnio dawno nie widziana...
Życie jest bardzo kruche i ulotne...
Często sama boję się, że nie wytrzymam tego wszystkiego co się w moim życiu dzieje...


poniedziałek, 23 czerwca 2014

Kamfora i hibernacja.


W piątek i to nie bez problemów dostałam połowę należnego mi wynagrodzenia za maj, czyli całe 200zł - to nie błąd. Oszałamiająca kwota. Z jednej strony ucieszyłam się, bo jednak coś dostałam, a mogłam przecież wcale nie dostać. Z drugiej strony zastanawiałam się na co je przeznaczyć. Oj zeszło mi na tym zastanawianiu i analizowaniu, bo bardzo trudno podejmuje się takie decyzje kiedy pilnych potrzeb wiele. Samo się rozwiązało dzisiaj... wezwanie, telefon i nie ma zmiłuj się, bierz i płać... albo nie płać. Zapłaciłam.

Moje finanse są jak kamfora, jeszcze dobrze się nie pojawią, a już się ulatniają jak kamfora. No ewentualnie są w stanie hibernacyjnym bez terminowo...

Jutro jest rozprawa, kolejna w sprawie ściągalności alimentów. Dla przypomnienia, to ta sama sprawa ciągnąca się od 2010 roku. Nie, to nie błąd. A kwota... ostatnio zatrzymałam się na 30.000zł. praktycznie nie do ściągnięcia... Kuriozum.

Aaa odebrałam dzisiaj z poczty decyzję podatkową z US. Chodzi o spadek, którego jeszcze nie nabyłam (sprawa toczy się od 2008) i nie wiadomo kiedy się zakończy i w jakim stanie będzie nieruchomość, bo niezamieszkała i niedoglądana ciągle niszczeje. A ostatnio było tam włamanie i została splądrowana. Po decyzji US ma przyjść wezwanie do zapłaty. Spadku nie mam, ale płacić będę musiała, chociaż w obecnej sytuacji... Nie rozumiem tego, ale tak podobno jest w prawie...

No cóż, teoretycznie i wirtualnie finansowo powinnam mieć się całkiem dobrze... Powinnam i tyle.


niedziela, 22 czerwca 2014

Nieszczęście... jak reagujemy.


Już kiedyś chciałam poruszyć temat naszych reakcji na cudze nieszczęścia, bo okazuje się, że nie bardzo wiemy jak się zachować i co powiedzieć, kiedy dociera do nas informacja, że kogoś dotknęła tragedia czy nieszczęście. Chociaż pojęcie jednego i drugiego jest względne.
Z własnego doświadczenia oraz relacji innych, okazuje się, że reakcje mamy różne.

Jest grupa ludzi, która doskonale wie co to jest nieszczęście czy tragedia i podświadomie umie dokonać doboru właściwych słów, które są jak balsam dla zranionego człowieka. Podbudowują, dają nadzieję i wsparcie.

Są także ludzie, którzy kompletnie nie wiedzą co powiedzieć, bo brakuje im po prostu słów. Ludzie ci często obawiają się aby nie zadać jeszcze dodatkowego bólu przez niewłaściwe słowo. Jednak w milczeniu całym sobą potrafią dawać wsparcie.

Jest także grupa ludzi, która rzuca w przelocie, tak jakby na odczepne... "będzie dobrze", "trzymaj się", "nie poddawaj się" i znika, aby po jakimś czasie wrócić i sprawdzić z ciekawości czy coś się zmieniło. Może to brak czasu, aby na moment się zatrzymać, może brak empatii... Trudno powiedzieć co jest powodem. Jedno jest pewne, że takie potraktowanie człowieka będącego w nieszczęściu jest dobijające i wyrządza tylko krzywdę zadając dodatkowy ból.

Jest także grupa ludzi, która wie wszystko najlepiej, a przykładem może być komentarz anonimowego do mojego posta:

"Zmień myślenie na POZYTYWNE, bo jak wierzysz tak masz. Sama przyciągasz kłopoty finansowe, bo ciągle o nich myślisz. Obejrzyj sobie film "Sekret"http://www.ekino.tv/film,sekret-the-secret-2006,5697.htm"

Wnioskuję z tego, że anonimowy opływa w bogactwie dzięki Sekretowi...
Przepraszam, za złośliwość, ale nie mogłam się oprzeć, bo "dobrymi radami" piekło jest usłane.

Każdy, kto interesuje się  rozwojem osobistym, psychologią i posiadł chociaż minimalną wiedzę na ten temat, to doskonale wie, że samo myślenie pozytywne nie rozwiązuje żadnych problemów i nie prowadzi do bogactwa. To proces bardzo złożony i często sięgający naszego dzieciństwa, dotykający wielu aspektów i mnóstwa ukrytych zahamowań i blokad czy destrukcyjnych wspomnień, nad którymi przede wszystkim należy popracować. Dopiero "kompleksowe uzdrowienie" pozwala zadziałać pozytywnemu myśleniu. A dawanie rad typu Sekret osobom nie znającym tematu może wyrządzić tylko krzywdę, bo prowadzi do złudnych oczekiwać i często demotywuje do jakiegokolwiek działania.


Dopisek 22:58:

Znajoma zwróciła mi uwagę, że są jeszcze osoby, które w takich sytuacjach są doskonałe w licytowaniu. W licytowaniu nieszczęścia, które jest gorsze przy czym kompletnie nie słuchają co druga osoba ma do powiedzenia, a czasami wystarczy tylko wysłuchać. I nagle role się odwracają, osoba dotknięta nieszczęściem z konieczności staje się pocieszycielem.


czwartek, 19 czerwca 2014

Cuda się zdarzają... to... KTOSIE!


Dzisiaj znowu kilka tabletek, ale w końcu popuściła swe szpony trzymająca mnie od kilku dni migrena. Mam nadzieję, że tym razem na dłużej i w końcu sobie pójdzie. Czuję się jakby walec mnie przejechał, a głowa... chyba teraz tony waży.

Znowu dochodzi do głosu stare myślenie, że powinnam ( bo wypada, bo należy ) odpisać na maile, ale serce rwie się do posta, bo to co chcę napisać nie jest dla mnie łatwe. Znając siebie, to po odpisaniu na maile, nie stworzyłabym tego posta.

Nawet teraz trudno mi uwierzyć, że zdobyłam się na odwagę, aby poprosić Was o pomoc. A to, że podałam konto na necie... na sama myśl robi mi  się gorąco. Długo zbierałam w sobie odwagę aby napisać posta z prośbą. I prawdopodobnie gdybym znalazła jakiekolwiek inne rozsądne wyjście, nie zrobiłabym tego. A wierzcie, będąc zdesperowanym różne myśli krążą po głowie. I doskonale rozumiem inne osoby, które przez dłuższy czas biją głową w mur, że podejmują skrajne i niezrozumiałe dla innych kroki... Potem słyszymy puste słowa, jak to o nas państwo dba i ile to instytucji niesie pomoc... Przepraszam, ale g..no prawda. Człowiek jest pozostawiony samemu sobie i nikogo nie interesuje. Puka od drzwi do drzwi do instytucji pozornie niosących pomoc, traktowany jest jak wyrzutek społeczeństwa i odchodzi z przysłowiowym kwitkiem... Ja obstukałam wszystkie możliwe drzwi udzielające pomocy socjalnej, w ściąganiu alimentów, znalezieniu pracy.
O, akurat jeżeli chodzi o znalezienie pracy, to np w PUP-ie patrzono na mnie jak na okaz, który chce pracować. To co załatwia się w ciągu kilku dni ja załatwiłam w jeden dzień czym wzbudziłam ogromne zdziwienie pracowników. Chciałam także w tenże sam dzień iść do doradcy zawodowego, to patrzono na mnie jak na nienormalną. Urząd i tak nie miał nic do zaoferowania, ani ofert pracy, ani programów na działalność, ani programów aktywizujących 50+, ani przekwalifikujących.... Ale o tym innym razem, bo zeszłam z tematu.

O tym jak sobie radziliśmy i radzimy z Młodym, a raczej nie radzimy, bo jak widać potrzebujemy pomocy, napiszę innym razem, bo to trudne, bolesne i pełne emocji. Przynajmniej staraliśmy się dawać sobieradę, bo wyprzedaliśmy prawie wszystko co można było sprzedać. Najtrudniejszą dla mnie rzeczą do sprzedaży była obrączka po mamie... i pierścionek, który kiedyś od niej dostałam... Drugim, także bardzo trudnym momentem była sytuacja, kiedy to Młody pakował swoje kolekcje klocków Lego, na które z trudem od małego zbierał pieniądze...

Wierzcie mi, że w dzisiejszych czasach idzie żyć bez wielu rzeczy, chociaż niektórym może wydać się to niewyobrażalne. W dobie szybkiej komunikacji nie jest łatwe istnieć bez telefonu, internetu, ale da się. Życie nabiera zupełnie nowego, dla młodych nieznanego, a dla nas zapomnianego już wymiaru. A pro po, od wczoraj znowu mam telefon i tylko dlatego, że to był ostatni "dzwonek", bo nałożono by na mnie tzw. wysokie kary umowne za zerwanie umowy. Na jakiś czas mam spokój. Od dawna nie było tak, że jest telefon i internet, chociaż ten drugi już niedługo.
Wczoraj rozmawiałam z pedagogiem szkolnym i stwierdził, że nie można się do mnie dodzwonić, haaa. Jak to, przecież przy blokadzie to przecież... No cóż ja miałam całkowicie zablokowany, na rozmowy wychodzące i przychodzące. Był bardzo zdziwiony... No cóż, mając do wyboru telefon czy prąd lub jedzenie czy internet, dla mnie wybór jest jednoznaczny... Chociaż czasami wybór bywa między prądem, a jedzeniem...

I tu chciałabym bardzo podziękować...
wszystkim KTOSIOM, bo...

KTOŚ wpłacił pieniądze,
KTOŚ zadbał o Młodego i jego zawodowe rzeczy,
KTOŚ zadeklarował pomoc Młodemu w języku obcym,
KTOŚ podesłał kosmetyki, abym mogła sprzedać,
KTOŚ wysłał paczkę z jedzeniem (jeszcze nie dotarła),
KTOŚ zechciał przesłać moje CV dalej,
KTOŚ opowiedział mi swoją historię,
KTOŚ dobrym słowem dał nadzieję...

Jestem tak bardzo zaskoczona, że brakuje mi słów, aby wyrazić wdzięczność...
DZIĘKUJĘ każdemu KTOSIOWI
Wróciła wiara i nadzieja, w ludzi i w dobro.


niedziela, 15 czerwca 2014

Czyżbym przegrała życie...


Mam wrażenie, że przegrałam swoje życie, chociaż było bardzo intensywne i burzliwe. Grady, pioruny, nawałnice i tylko czasami, i to na chwilę pojawiało się słoneczko. Starałam się wówczas łapać je garściami, tak jakby na zapas.
Zastanawiałam się dlaczego?
Gdzie popełniłam błąd?
Dlaczego, jeszcze do końca nie wiem, ale z pewnością nie byłabym tu gdzie jestem. Natomiast gdzie popełniłam błąd już wiem. Od zawsze lubiłam pomagać innym i dbać o innych. I nic w tym złego by nie było, gdyby nie fakt iż ofiarowywana pomoc przekształciła się w wykorzystywanie mnie. Nie umiałam się przeciwstawić i podświadomie dawałam ciche przyzwolenie do takiego traktowania mnie. Nawet przez najbliższą rodzinę. Nie umiałam się bronić, nie umiałam zawalczyć o siebie, nie umiałam powiedzieć NIE... Teraz to już wiem, wówczas nie byłam świadoma tego co się dzieje. Byłam uległa i podporządkowana. Nie było mnie, nie istniałam. Byłam marionetką w rękach innych. Teraz mam poczucie winy, że na to pozwoliłam... Być może stąd też to poczucie przegranego życia, bo nigdy nie robiłam tego co chciałam i na co miałam ochotę, co dodawałoby mi skrzydeł. Tylko robiłam to, czego chcieli i wymuszali na mnie inni. To oni mieli być zadowoleni, a nie ja, ja się nie liczyłam. Od jakiegoś czasu zrozumiałam to i uczę się mówić NIE i dbać o siebie, ale to trudny proces, tym bardziej, że możliwości mam ograniczone...

Co do wynagrodzenia, to oczywiście nie dostaliśmy, nawet zaliczek. Ale o jakich zaliczkach można mówić, jak pełna kwota w moim przypadku to 400zł, u innych podobnie...


A to widok z mojego okna i...
wczorajsza tęcz.
Ciszyła oko i duszę.




środa, 11 czerwca 2014

Dalej jestem w szoku...


No cóż, tak jak pisałam, szkolenie i praca już nie aktualne. Przeżyłam to mocno, bo wszystko było takie realne i w zasięgu ręki, a pękło jak mydlana bańka...
Ale nie o tym chciałam.
Dalej chodzę to tej "pracy" majowej , chociaż trudno to nazwać pracą. Dziwię się, że pracodawcy w świetle prawa nie przestrzegają żadnego prawa, a pracowników traktują jak śmieci. Kiedyś to opiszę, bo gdybym sama tego na oczy nie widziała, nigdy bym nie uwierzyła.
Jak już pisałam, codzienne chodzenie do pracy miało być gwarancją wypłaty wynagrodzenia za poprzedni miesiąc. Miało, to właściwe słowo, bo to co dzisiaj się wydarzyło w firmie nie daje nadziei na otrzymanie nawet tych niewielkich, wręcz symbolicznych pieniędzy.
Zgodnie z umową zlecenia, wypłata wynagrodzenia ma być 15-go, a 15-ty w tym miesiącu to niedziela i jedna z pracownic w imieniu wszystkich pracowników rozmawiała z szefową pytając czy wynagrodzenie zostanie wypłacone w piątek... Okazało się, że nie ma kasy i być może w przyszłym tygodniu pod koniec, ale też nie wiadomo... a jak nam się nie podoba to możemy iść sobie do domu! Haaa, czyli odpuścić pieniądze i potraktować pracę charytatywnie. Nie będę cytowała całej rozmowy, bo była bardzo poniżająca dla pracowników. W obecnych czasach śmieci są lepiej traktowane, bo przynajmniej muszą być segregowane. Potem okazało się, że być może jakieś zaliczki w piątek, ale nie wiadomo ile i czy w ogóle będę. Jak dla mnie to tylko mydlenie oczu.
Jednak "hitem"dnia było... przed zakończeniem dniówki pisemko szefowej... wypowiedzenie umowy ze skutkiem natychmiastowym owej pracownicy!!! Tak, za zapytanie o wynagrodzenie zwolnienie z pracy. To możecie sobie tylko wyobrazić co się w tej firmie dzieje i jak to wygląda "od środka". Maaakabra. Dalej jestem w szoku i w głowie mi się to nie mieści... Sama nie wiem co robić... Chętnie bym tam już nie poszła... Nie wiem co przyniosą najbliższe dni...


A to polecam:
Poznaj prawdę.
http://www.popularnie.pl/w-pociagu/


niedziela, 8 czerwca 2014

Jestem załamana.


Od wczoraj jestem załamana...
Po testowaniu mnie w ubiegły weekend, dostałam szansę na pracę i podjęłam codzienne i wyczerpujące miesięczne szkolenie. Widać było, że firmie zależy na mnie, bo pomimo iż szkolenia są zmianowe, tak jak praca, to pozwolili mi chodzić tylko popołudniami. W poprzedniej firmie abym miała szanse odebrać te niewielkie zarobione w maju pieniądze, muszę codziennie chodzić do pracy do dnia wypłaty, a to 15-ty albo i później. Także rano praca i biegusiem na szkolenie do późna. Jedno i drugie nawet osobno bardzo wyczerpujące, a co dopiero w zestawieniu razem. Ale co tam, to nie na zawsze... dam radę, tym bardziej, że mobilizujące światełko w tunelu mam przed sobą... Ostatniego tego miesiąca miałam podpisać umowę i od lipca zacząć pracę.

Miałam, tak miałam światełko w tunelu, do wczoraj. Wczoraj światełko zgasło... i moja nadzieja też... jestem załamana. Szkolenia dalszego i pracy prawdopodobnie nie będzie... ale o tym innym razem, bo za dużo we mnie żalu, bólu i rozgoryczenia...
Ja chcę tylko pracować, aby móc żyć... móc przeżyć.
Nie mam już siły... Wczoraj wracając bardzo późno do domu po szkoleniu... najchętniej bym do domu nie wracała... ale Młody jest.
Mam dosyć wyłączonych rzeczy, mam dosyć walki o jedzenie i podstawowe rzeczy do egzystencji, mam dosyć wezwań, ponagleń... Mam dosyć tej cholernej biedy... ale jestem bezsilna.. Jestem cieniem człowieka, połowy już mnie nie ma... A pracodawcy w obliczu prawa uprawiają niewolnictwo... Chyba się poddam... jestem zmęczona, cholernie zmęczona...

Osobom, które odezwały się na mój apel w poprzednim poście bardzo i to bardzo dziękuję, każda pomoc jest dla nas na wagę złota.


niedziela, 1 czerwca 2014

Potrzebuję pomocy.

Od ponad tygodnia zbierałam się do napisania tego posta i dopiero dzisiejsze przeczytane słowa zmobilizowały mnie do tego, że tu jestem.
"Nigdy nie poddawaj się i nie załamuj. Zawsze jest nadzieja, światełko na końcu tunelu. Niezależnie od tego w jakiej sytuacji znajdujesz się obecnie w głębi duszy wiesz, że wszystko przetrwasz."
I znowu słowa o nadziei... Widać, że ciągle jeszcze gdzieś przy mnie jest...

Nie pokazywałam się tu z różnych względów.
Dobrych rzeczy było niewiele, a o złych nie chciałam pisać aby nie dodawać im jeszcze większej "siły", bo przecież sama byłam emocjonalnie w nie zaangażowana. A czasami były to... nazwijmy je względy "techniczne".
O parabanku wiecie, bo wcześniej pisałam, ale dużo więcej dowiedziałam się o nim, już po rozwiązaniu umowy, z reportażu telewizyjnego. Byłam zszokowana wszystkim czego się dowiedziałam i szczęśliwa, że w porę "uciekłam", prawie nic nie zarabiając.
Potem była organizacja pozarządowa, o niej także pisałam, a z którą wiązałam wielkie nadzieje. To były moje i to złudne nadzieje, bo dla fundacji istotny był tylko rozgłos i medialność, a nie człowiek, o którym tyle pisała i mówiła, co robi zresztą do tej pory wprowadzając wszystkich ludzi dobrej woli w błąd. Mam tylko nadzieję, że to przypadek odosobniony, bo nawet i ja zostałam oszukana.
Następny pracodawca też mnie oszukał, nie wypłacając mi wynagrodzenia za dwa miesiące. To sobie popracowałam charytatywnie na rzesz jego biznesu. Kuriozum. A dochodzenie swoich praw w naszym "państwie prawa" jest wręcz niemożliwe.
A pro po prawa, sprawa o ściągalność alimentów dalej cię toczy... przypomnę, że od 2010 roku.

Wracając do mojej "ścieżki zawodowej", to później byłam już "prawie" zatrudniona w dwóch firmach. W jednej (miało być to zastępstwo) pani się wystraszyła, że straci pracę i po operacji z ranami wróciła na swoje stanowisko. A w drugiej... przeszłam ogromną selekcje i już, już byłam prawie pracownikiem, ale pojawiła się jako ostatnia kobieta, która w innej firmie, na tym specyficznym stanowisku pracowała osiem lat. Nawet przy moich dużych umiejętnościach w takiej sytuacji pozostawałam bez szans.
W połowie maja podjęłam pracę w firmie, jak się okazuje trudno to nazwać firmą, gdy ma się wgląd "od środka". Nie wiem czy nawet to niewielkie wynagrodzenie dostanę w połowie czerwca... Szeeet!
Jednak odezwała się w minionym tygodniu jedna z firm, w której na kwalifikacjach przeszłam duży przesiew i mam szanse. Mam ogromne szanse. Firma stabilna, praca wyczerpująca, bardzo odpowiedzialna i pod presją, chociaż wynagrodzenie małe, ale stałe! Ostateczną decyzję podejmą w poniedziałek (byłam w piątek i sobotę na "testowaniu" mnie). Jeśli tak, a mam szanse, to będę musiała przez miesiąc jeździć na szkolenia w miejscu pracy na przyszłym stanowisku pracy, bo innej możliwości nie ma. Szkolenia oczywiście są bezpłatne.

Pojawia się światełko w tunelu, a jestem w tragicznej sytuacji. Nie wiem jak przeżyjemy z Młodym najbliższe tygodnie, bo pieniądze u mnie ostatnio są jak kamfora, jeszcze dobrze się nie pojawią, a już znikają. Jestem zmęczona i zestresowana tym wszystkim. Wezwania, odłączenia, pustki w szafkach i w lodówce... Bez wielu rzeczy można żyć, ale nie bez jedzenia.  Dochodzenie na szkolenia też jest nie wykonalne. Młody nie może zaliczyć przedmiotów zawodowych w technikum, bo nie stać mnie na potrzebne części aby zmontował potrzebne układy elektroniczne. Zawodowo jest najlepszy, innych uczy, a sam... Szkoła i tak sporo pomogła, ale tylko tak jak mogła. Wielu rzeczy niezbędnych nie miał w tym roku szkolnym, a i tak świetnie sobie radził. To boli, bardzo boli. Ja jestem całą naszą sytuacją wykończona, a na nim też ona mocno się odbija. Młody też jest spięty, nerwowy, tak jak ja...
Jednak nie jestem taka silna jak myślałam... Już nie daję rady... Potrzebuję pomocy i proszę Was o tę pomoc. Jeżeli ktokolwiek zechce i może nam pomóc będziemy wdzięczni... Bardzo proszę o pomoc.

mój mail przypisany do bloga: saraa@amorki.pl

piątek, 3 stycznia 2014

Nadzieja.


Podobno
"[...] nadzieja is­tnieje zaw­sze, do os­tatniej chwi­li. Dla­tego właśnie jest nadzieją. Nie możemy jej zo­baczyć, ale ona jest dos­ta­tecznie blis­ko naszych twarzy, byśmy poczu­li po­wiew po­ruszo­nego po­wiet­rza. Jest zaw­sze tuż obok i niekiedy uda­je się nam ją schwy­tać i przyt­rzy­mać na ty­le długo, by wyg­nała z nas piekło."
 J.Carroll

Moja nadzieja gdzieś się zawieruszyła. A może odleciała i poszybowała ku słońcu? Przy mnie jej nie ma. Przynajmniej dzisiaj.
Nowy Rok rozpoczęłam starając się pozytywnie patrzeć w przyszłość, pomimo otaczającej mnie rzeczywistości. I jak nigdy, bo pierwszy raz w życiu spisałam "wytyczne" na rozpoczynający się właśnie rok. Przyznaję, że pisanie sprawiło mi to frajdę i nawet nie spodziewałam się jak łatwo przelałam myśli na papier. Tak jakbym nie ja je układała lecz ktoś mi je dyktował. Jednak spisane pragnienia są ewidentnie moje. Zrobiłam to trochę z ciekawości, a trochę na przekór...

Jednak rzeczywistość, pomimo moich starań ewidentnie odstrasza i przegania wszelkie promyki pojawiającej się nadziei. Qrde, ileż można. Ja swoje, a życie swoje. Tak jakby nie można było tego pogodzić! A rok dopiero co się rozpoczął i w żaden sposób... nie daje mi szansy na przegnanie piekła.

Podobno
"Nadzieja jest rośliną trudną do wyplenienia. Można nie wiem ile odrąbać gałęzi i zniszczyć, a zawsze będzie wypuszczać nowe pędy."
Isadora Duncan

Rok się dopiero rozpoczął i... zakładam, że Duncan ma rację...