Wczoraj byłam na urodzinach u przyjaciółki, którą jest od ponad 40 lat. Na stałe mieszka w Niemczech, ale tym razem tak się złożyło, że w czasie swoich urodzin przebywała w Polsce.
Miałam wczoraj fatalny dzień i nie miałam ani siły, ani ochoty nigdzie się wybierać. Najchętniej zamknęłabym się w jakimś miło otulającym kokonie. Mój nastrój nie sprzyjał imprezowaniu, a psuć takiego święta nie chciałam. Ze względu na wyjątkową sytuację obchodzenia jej urodzin w kraju zebrałam się w sobie i zmobilizowałam wszystkie siły i zdobyłam Giewont. Dotarłam na miejsce z ogromnym opóźnieniem. Lepiej późno niż wcale, no nie. Bardzo fajnie było.
Po powrocie do domu doszłam do wniosku, że brakuje mi odskoczni od dnia codziennego. Brakuje kontaktu z ludźmi. Miłego i wesołego towarzystwa...
A nie tylko praca, dom i lawina problemów.