niedziela, 1 września 2013

Rób to co lubisz, a nie będziesz musiał pracować.


Często zastanawiałam się nad mądrością słów " Rób to co lubisz, a nie będziesz musiał pracować" i jedynie mogłam sobie wyobrażać, jak mogła by wówczas moja praca wyglądać. Nie wiem czy moja wyobraźnia ma ograniczone możliwości, chociaż nie sądzę, bo tego jakoś nie widziałam. A może zwyczajnie nie docierało do mnie, że aż taka alternatywa  w stosunku do ciężkiej i niesatysfakcjonującej pracy jest w ogóle możliwa. Kompletnie tego nie czułam. Jednak ostatnio pojawiła się namiastka tego, jak człowiek może się wspaniale czuć robiąc to co kocha. Zmęczenie i trudności, nie są aż tak dotkliwe, bo nie wiadomo dlaczego, ale schodzą na dalszy plan. Najważniejsze stają się emocje, pozytywne emocje zabarwione radością towarzyszące wykonywanym czynnościom i działaniom w pracy.  Haaa, a dla mnie to jest kompletna nowość i powolutku zaczynam się oswajać z tym nowym, ale jakże przyjemnym uczuciem. Poza tym jakoś "samowolnie" zabieram "pracę" do domu. Myśli ciągle uciekają do rozpoczętych już działań, krążą nad nowymi pomysłami, a niejednokrotnie "zmuszają" do działania i to w bardzo dziwnych godzinach. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że... bardzo mi się to podoba i mam wrażenie, że tym żyję.

Jedyne co zakłóca mi radość, to problemy, przede wszystkim finansowe, bo dalej walczę o przetrwanie z Młodym, chociaż muszę się pochwalić, że... zarobiłam pierwsze niewielkie pieniądze. W mojej sytuacji... nawet ich nie odczułam, ale faktem jest, że je zarobiłam. Mam nadzieję, że przetrwamy z Młodym, chociaż nasza sytuacja jest tragiczna. jednak szanse na zarobek są. W tym co robię, podobno jestem świetna. No dobra, nie podobno, tylko jestem bardzo dobra w tym co robię, powoli zaczynam w to wierzyć. Ale to wszystko wymaga czasu, bo zależne jest to od efektywności mojej pracy. Nie wiem jak długo Młody będzie chodził bez książek do szkoły, ale mam nadzieję, że damy radę. Chociaż przed synem jest mi bardzo głupio, bo przy mojej chorobie i naszych problemach podciągnął się na koniec roku szkolnego i dostał się w pierwszej preferencji do wybranego technikum. Byłam dumna z niego, ale cieszyć się nie umiałam, bo nasza sytuacja odbierała mi całą radość. Nowa szkoła i powinien... no cóż... może jak początek jest "nieciekawy" to końcówka będzie wspaniała. Taką mam nadzieję, chociaż mi przykro, bo fajnego mam syna i on niczemu nie jest winny, że matka ma już pięćdziesiątkę i zawodowo traktowana jest jak zbędny śmieć, co bardzo boli. Jego ociec ma go w czterech literach i syn go nic nie obchodzi, a i jedyny wujek też się od niego odwrócił... Nic to, ostatnie miesiące przeżyliśmy i to dzięki obcym osobą, to może jeszcze trochę wytrzymamy... bo jest widoczna szansa na poprawę, a ja ze wszystkich sił, które mi pozostały wykorzystam ją!


8 komentarzy:

  1. Witam:)Czytam Pani blog od paru miesięcy muszę przyznać ,że w mojej rodzinie jest podobna sytuacja tylko dlaczego zawsze bardzo cierpią na tym dzieci:(Serce pęka...Jest Pani wspaniałą matką i życzę bardzo dużo siły,uśmiechu i bardzo dużo zdrowia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Rybko, miło Cię poznać :)
      Tak, najbardziej boli jak krzywda dotyczy dzieci, a szczególnie własnych...
      Dziękuję, mam nadzieję, że jeszcze radę, przecież pojawiło się światełko...

      Usuń
  2. Swego czasu odkryłem, że są ludzie bogaci mimo braku pieniędzy i biedacy z wielką kasą. Zacząłem wtedy poszukiwać różnych rodzajów bogactwa. Warto. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, dawno Cię nie było. Mam nadzieję, że tym razem powrót jest na dłużej :)
      Kacper, lepiej bym tego nie ujęła... biedacy z wielką kasą...

      Usuń
  3. Dokładnie wiem o czym piszesz..Lusia też dostała się do dobrego technikum i jak zapytała, czy dostanie książki, czy znów będzie mówić, że zamówione , bo wstyd jej było było mi bardzo smutno.
    Oby było lepiej!Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń